Wysłany: 2015-11-17, 22:30 Ostatnie chwile przed Bitwą o Hogwart
Trochę starsze, zapomniałem tu wrzucić. :I
Zimno tu na górze. Zimno i ciemno. Chociaż nie. Błyski zaklęć co chwilę rozjaśniają nocne niebo. Dobrze, że ta kopuła antymagiczna nas osłania. Wydaje się być stabilna.
W sumie jak do tego doszło? Nie mam pojęcia. Chociaż prawdę mówiąc mogłem się tego spodziewać. Jednak nie wierzyłem kiedy 3 lata temu profesor Dumbledor mówił że Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać powrócił. Zapewne nie tylko ja w to wątpiłem. To było zbyt nierealne. Jednak tak się stało. Teraz On jest tu. Słyszałem go. Słyszałem go w swojej głowie. Wszyscy słyszeli. Podejrzewam, że gdyby tylko było jaśniej mógłbym go zobaczyć. Boję się.
Ale wracając, jak do tego doszło? Chyba nigdy się nie dowiem. Za to wiem przez kogo. Przez Pottera.
Harry Potter. Kiedy byłem dzieckiem słyszałem o nim na okrągło. Moi rodzice byli jego fanami. Cóż, też byłem. Cały czas powtarzali mi, że jestem w jego wieku. Nie rozumiałem tego aż do momentu, w którym zobaczyłem go z Tiarą Przydziału na głowie. Ahh, jak ja wtedy żałowałem, że nie dostałem się do Gryffindoru! Moja rozpacz była jeszcze większa kiedy dowiedziałem się, że dzieli z Ravenclawem tak mało zajęć. Jednak gdy pierwsza euforia minęła zauważyłem, że jest... po prostu zwyczajny. Zbyt zwyczajny. Często nawet przewyższałem go umiejętnościami. Nie mogłem w to uwierzyć. Wielki Harry Potter okazał się nie być taki jakim go sobie wyobrażałem. Czar prysł, jak to mówią Mugole.
I tak mijały lata, a on cały czas wpadał w kłopoty. Niektóre sam widziałem, jak incydent z wężem na lekcji pojedynków. Inne znałem ze słyszenia. Ale mimo wszystko to było... nudne. Po takiej legendzie spodziewałem się ciekawszych rzeczy. A on tylko przewijał się w tle jak jakaś postać trzecioplanowa. Oczywiście rodzice mi nie wierzyli. Trudno im się dziwić. Cały czas żyli w przekonaniu o jego niezwykłości.
A teraz jesteśmy tu. Przez niego. Oraz przez tę głupią kujonkę i rudego idiotę. Wpakowali się w niezłe gówno i oczywiście to my musimy ich z niego wygrzebywać. Żałuję, że w ogóle przyszedł do Hogwartu. Powinni go ukryć, dawać mu jakieś nauczanie indywidualne czy coś. Trzymać z dala od ludzi. I to od samego początku. Albo przynajmniej od powrotu Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać. Powinni przewidzieć, że będzie chciał wrócić, zemścić się. Sam Potter to przewidział. Zbiegł. Nie było go tutaj przez ostatni rok. Wiele się nacierpieliśmy. Przez niego. Zapłaciliśmy za jego tchórzostwo.
Najchętniej bym sobie stąd poszedł. Uciekł, zostawił to wszystko. Ale nie mogę. Muszę zostać. Muszę zostać, bo nie mogę uciec i zostawić moich przyjaciół. Muszę zostać i bronić mojego młodszego brata. Ma dopiero 12 lat, na pewno siedzi gdzieś w kącie i umiera z przerażenia. Muszę w końcu zostać dla Annie. Dla mojej kochanej Annie. Dla Annie, która wierzy w wyższy cel tej walki. Dla Annie, która wspierała ruch przeciwników Carrowów, dla Annie która zgłosiła się do tej ich Gwardii, w końcu dla Annie, która stoi tam na dole i na pewno mnie czeka.
Znienawidziłaby mnie gdybym uciekł. Muszę więc zostać. Dla przyjaciół. Dla małego Paula. Dla Annie. Przede wszystkim dla Annie.
...
Coś jest nie tak.
Kopuła antymagiczna wydaje się coraz bardziej niestabilna. Wydaje mi się, że pojedyncze zaklęcia już zaczęły przez nią przechodzić. Lepiej odejdę od okna. Mogę przez przypadek...
HENRY!!!
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Henry Steward podniósł głowę. Pierwsze co zobaczył to wściekła twarz jego przełożonego.
Henry, ty pierdolony leniu! Nie płacą Ci za obijanie się, tylko za zamiatanie podłogi! Wyciągaj to srebrne gówno z Myślodsiewni, wlej z powrotem do tego jebanego flakona i odstaw na tę cholerną półkę! Dalej, jazda, kurwa mać! Ciesz się, że szef cię nie widział, bo by cię wypierdolił na zbity pysk!
Brygadzista odwrócił się plecami do Henry'ego i kontynuował obchód. Henry chciał wyciągnąć w jego kierunku środkowy palec. Ale tego nie zrobił. Westchnął. Carl miał rację. Nie może marnować więcej czasu. Musi brać się do roboty.
Henry chwycił kryształową buteleczkę i napełnił ją błyszczącą cieczą pływającą do tej pory w kamiennej misie. Ostrożnie odstawił ją na półkę, dokładnie na to samo miejsce z którego ją wziął. Przetarł szmatką tabliczkę.
Martin Dennis Richardson
08.12.1980 - 02.05.1998
Pierwsza ofiara Bitwy o Hogwart
Henry bez słowa wziął z powrotem szczotkę i zaczął zamiatać. Koniec przerwy. Czeka go długi dzień.
_________________ Tekst podpisu:
Podpis - dozwolona ilość znaków: 3000
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum