Główna Poczekalnia Dodaj Moje screeny Najlepsze screeny dnia Prywatne wiadomości Zjedź najsamkurwadół Powrót do góry Forum Demotywatorów



Poprzedni temat «» Następny temat
Mistrzowie - Historia prawdziwa cz. II
Autor Wiadomość
Davos 
Überszlachta
Freeeedooooom!


Wiek: Tak
Dołączył: 18 Wrz 2013
Posty: 23587
Skąd: Litwini wracają?

Medale: 10 (Więcej...)

Wysłany: 2015-01-20, 14:13   Mistrzowie - Historia prawdziwa cz. II

Post nr 7000 :grimer:

W związku z tym przedstawiam kontynuację TEGO opowiadania. Kto nie przeczytał, teraz musi nadrabiać :P

Mam nadzieję, że ktoś to przeczyta :P

P.S. Ze względu na przekroczenie dozwolonej ilości znaków w jednym poście, musiałem znów podzielić opowiadanie.





Mistrzowie - Historia prawdziwa cz. 2


Nad gospodą "Pod ciętą ripostą" powoli wschodziło słońce. Wszystko budziło się do życia. Nastawał dzień, w którym dzielni bohaterowie mieli wyruszyć ku nowej przygodzie.
O świcie zaczęli budzić się pierwsi goście. Potem dołączali do nich kolejni. Wszystko trwało dosyć długo, gdyż po wcześniejszym mocno zakrapianym wieczorze niektórym ciężko było się dobudzić. Przed południem w gospodzie pojawił się nowy gość. Wyglądał dosyć osobliwie, bowiem połowę twarzy miał wymalowaną na niebiesko. Nie to jednak najbardziej zwracało u niego uwagę.
- Chyba jeszcze do końca nie wytrzeźwiałem - odezwał się Jankiel - bo widzę jakiegoś faceta paradującego w sukience.
- To nie sukienka, tylko kilt - poprawił go Bartłomiej - normalne ubranie w jego stronach. Poznajcie Davosa, jednego z moich pracowników. I szykujcie się powoli do drogi. Aha, jeszcze jedno: postanowiłem jechać z wami. - Wszyscy na te słowa zareagowali bardzo entuzjastycznie, a oberżystą jął kontynuować - Mam już dosyć siedzenia w tej gospodzie i obsługiwania różnych obwiesiów. Wybaczcie, nie miałem oczywiście na myśli was. Chodziło mi raczej o typków takich jak on - wskazał głową na drzemiącego w kącie Wojciecha, który właśnie w tej chwili pierdnął przez sen tak głośno, że aż sam się obudził. - Korwin Krul! - zawołał tylko na wpół rozbudzony młodzian, po czym zapadł ponownie w sen. Pozostali parsknęli śmiechem.
- Sami widzicie - westchnął gospodarz i łyknął jakiś trunek z piersiówki - Już mi się to wszystko opatrzyło. Chcę znów przeżyć jakąś przygodę i poczuć się jak dawniej! Dlatego wyruszam z wami. A karczmę pozostawiam pod opieką Wlsz. Da sobie radę, za chwilę nastanie zima i pies z kulawą nogą tu nie zajrzy, poza tym Wlsz do żadnych mocniejszych trunków już się nie dobierze, bo większość zdążyłem sam wypić. A resztę biorę ze sobą w drogę. No! - przeciągnął się - czas przygotować zapasy na drogę, wam radzę zrobić to samo - to rzekłszy, udał się do kuchni. Pozostali również rozeszli się, by przygotować się do wyprawy. Jankiel uciął sobie w międzyczasie pogawędkę z Davosem i przy okazji nie omieszkał wtrącić kilku szyderstw na temat mężczyzn noszących sukienki.
Wreszcie około południa konie były oporządzone, a ludzie spakowani i gotowi do drogi. Gdy już mieli wyruszać z gospody, pogoda znacznie się pogorszyła i zaczął padać rzęsisty deszcz. Mimo tego postanowiono nie zwlekać i ruszać w drogę. W tym momencie jednak z oddali dał się słyszeć tupot końskich kopyt, a oczom wszystkich ukazała się sylwetka jeźdźca, najpierw ledwo widoczna pośród mgły, a z czasem coraz wyraźniejsza. Wreszcie jeździec był już tak blisko gospody, że można było przyjrzeć mu się dokładniej.
- A niech mnie cholera! - wykrzyknął Bartłomiej. - Toż to Veon!
- Zgadza się - odparł uśmiechnięty przybysz - Dawno nie było mnie w tych stronach, ale postanowiłem sprawdzić, czy też dobrze znana mi gospoda ostała się do tej pory. Myślałem, że beze mnie wszystko popadnie w ruinę. Ale wygląda na to, że mimo mojej nieobecności, poradziliście sobie całkiem nieźle. Zechcesz może Bartłomieju poczęstować mnie ciepłą strawą i mocniejszym trunkiem, a przy okazji opowiedzieć co się u was działo przez ostatnie kilka miesięcy?
Gospodarz chętnie przystał na tę propozycję i w tej sytuacji cała kompania postanowiła opóźnić nieco wymarsz, by wymienić wieści z nowoprzybyłym. Przy okazji Veon zapoznał się z gośćmi, których wcześniej nie znał. Usłyszawszy jednak o planach wspólnego polowania na bandytów, nie wyraził zainteresowania, by wziąć w tym udział. Stwierdził, że ma swoje własne plany i niedługo wyrusza w drogę, a do oberży będzie zaglądać jedynie okazyjnie.
Po południu znów zaczęto przygotowywać się do wyjazdu. Gdy już wszystko było gotowe, bohaterowie wypatrzyli na horyzoncie zmierzającego w ich stronę kolejnego jeźdźca na koniu. Gdy wreszcie znalazł się on tuż obok nich, zdjął z głowy kaptur i wszyscy ze zdumieniem stwierdzili, że jest to kobieta. Miała ona długie, rude włosy i sympatyczny uśmiech. Na jej tarczy wymalowany był herb - małpa o brązowym futrze.
- Witajcie kochani! - zawołała i uśmiechnęła się przyjaźnie. - Stęskniłam się za wami!
- Nie może być! - znów wykrzyknął kompletnie zaskoczony i uradowany Bartłomiej. - Przecież to Agnieszka, zwana Rudą! Nasza była pracownica! Chyba, że moje oczy omamił jakiś czar!
Nie tylko gospodarz oberży był zadowolony z takiego obrotu spraw. Inni również wpadli w euforię. Wzajemnych uścisków i powitań nie było końca. Dziewczyna też bardzo szybko zaprzyjaźniła się z tymi, których nie znała wcześniej. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że w tej sytuacji należy znów odwlec wymarsz i zatrzymać się nieco dłużej w gospodzie, by wspólnie powspominać stare czasy i porozmawiać o przyszłych planach. Ku radości wszystkich zebranych, Agnieszka zwana Rudą oświadczyła, że powróciła na dobre i chętnie weźmie udział we wspólnej wyprawie. Gdy już przygotowano dla niej ekwipunek, zrobiło się późne popołudnie.
- Nie wiem, czy jest sens wyruszać jeszcze dziś - zastękał Widzu - Zaraz zacznie się robić ciemno.
- W takim razie powinniście uważać - odezwał się z głębi izby Ismailes - Gdy jest ciemno, ciężko coś zobaczyć. I można się na przykład potknąć. Bo nic nie widać.
- Dzięki za cenną wskazówkę - zakpił Jankiel.
- Zawsze jestem chętny do pomocy - skłonił się Ismailes i wrócił do popijania piwa.
Nie wszyscy byli skłonni wyruszać jeszcze tego samego dnia, część wolała zaczekać do następnego poranka. Mimo wszystko, po wspólnej naradzie, postanowiono spróbować raz jeszcze i wyszykowano się do drogi. Ledwo jednak wyruszyli z gospody, na trakcie pojawił się już trzeci tego dnia jeździec zmierzający w ich stronę. I machający im z oddali ręką na powitanie.
- Znowu jakiś znajomy? - zdumiał się Jankiel. - Co tu dziś wyżerkę i piwo za darmo rozdają, czy jak?
Przybysz tymczasem zbliżał się do nich coraz bardziej, aż wreszcie znalazł się tuż obok nich.
- Cześć wszystkim. - przywitał się i wyszczerzył zęby w uśmiechu - Wpadłem zobaczyć, co u was słychać.
- Marcin? Zwany Mistrzem Odpowiedzi? - Bartłomiej ze zdziwienia aż rozdziawił gębę - Co tu się dziś wyprawia? Nagle zjawiają się wszyscy byli pracownicy? Wejdź do środka i mów, co u ciebie słychać.
Nowoprzybyły zszedł z konia i udał się do gospody, a za nim ruszyli pozostali. Ponownie wymieniano wieści, wspominano, a przy okazji ucztowano i pito. Marcin nie wyraził chęci dołączenia do kompanii, gdyż jak twierdził, ma swoje własne plany, a do oberży zajrzał jedynie dlatego, że akurat miał po drodze.
Jako, że zapadł już zmierzch, postanowiono przełożyć podróż do następnego dnia. Tym bardziej, że z okazji powrotów starych znajomych, obficie pito i niektórzy i tak nie byliby już w stanie wsiąść na konia, o samej jeździe nie wspominając. Po suto zakrapianej kolacji wszyscy udali się więc na spoczynek, by następnego dnia rano móc wyruszyć w drogę.
O świcie przed wejściem do oberży stawili się jedynie Bartłomiej, Qtasiorro i Davos. Pozostali najwyraźniej spali w najlepsze.
- Musimy już ruszać, seńor - zwrócił się do oberżysty zaniepokojony Qtasiorro - Czas nagli, a jeśli będziemy zwlekać, bandyci nam uciekną. Jeśli spadnie śnieg, będzie nam ciężko natrafić na ich ślady.
- Bez obaw - odrzekł spokojnie Bartłomiej - Nie zapominaj, zacny panie, że mamy w naszych szeregach Adijosa, jednego z najlepszych Tropicieli. Ale masz rację, najwyższy czas obudzić pozostałych. I chyba wiem, co należy zrobić - uśmiechnął się diabelsko, po czym mrugnął porozumiewawczo do Davosa. Mężczyzna w kilcie w lot pojął jego zamiar, wyszczerzył zęby w uśmiechu, po czym podszedł do ściany gospody, wziął głęboki oddech i zakrzyknął najgłośniej, jak tylko potrafił:
- FREEEEEEEEEEEEDDDDDDDDDDDOOOOOOOOOOOOMMMMMMMM!!! - zagrzmiał, a echo poniosło się na wiele mil.
- KUUUURRRRWWWWWAAAAA - odpowiedziały mu pełne bólu krzyki zmęczonych, skacowanych ludzi. - CO ZA DEBIL WYDZIERA SIĘ POD OKNEM W ŚRODKU NOCY???
Davos nie przejął się tym jednak ani trochę. Zamiast tego wyciągnął instrument zwany dudami i jął na nim grać tak głośno, że poprzedni krzyk wydawał się przy tym jedynie szeptem.
- Niezły sposób na pobudkę - ryknął śmiechem Qtasiorro, a Bartłomiej śmiał się razem z nim.
Istotnie, sposób okazał się bardzo skuteczny, bowiem po chwili z gospody poczęli wyłaniać się po kolei uczestnicy wyprawy. Niektórzy z morderczym wzrokiem patrzyli na Davosa, ale ostatecznie pojawili się wszyscy. No, prawie wszyscy.
- A gdzie Jankiel? - zdziwił się Bartłomiej. - Nie chce mi się wierzyć, że jeszcze śpi. Ten krzyk i muzyka obudziłyby nawet umarłego. Czyżby aż tak zapił, że nie jest w stanie wstać z łóżka?
- Pójdę po niego - zaoferował się skośnooki - Zobaczę, czemu do nas nie dołączył. - I wszedł do gospody. Widzu i Icywind udali się razem z nim.
- Może Widzu wykurzy go ze środka swoimi żartami - zaśmiał się Zak.
Po dłuższej chwili cała trójka pojawiła się z powrotem. Bez Jankiela.
- Nie chce z nami iść. Rezygnuje z dalszej wyprawy - oznajmił skośnooki, a widząc zszokowane twarze pozostałych, dodał: - Poprzedniego wieczoru po pijaku zaczął grać z kimś w jakąś dziwną grę i pod wpływem wypitego trunku założył się, że jeśli przegra, to w żadną podróż się nie wybierze. No i przegrał. Próbowaliśmy go przekonać do zmiany zdania, ale Jankiel był uparty. Kazał was przeprosić, ale powiedział, że dane słowo to rzecz święta i już tego nie odwróci.
- Pogadam z nim, może mnie się uda go nakłonić, żeby z nami jechał - powiedział Bartłomiej.
Oberżysta jednak również wrócił po chwili sam. Po nim również i inni próbowali przekonywać Jankiela. Żadne prośby ani groźby jednak nie pomogły, brodacz był nieprzejednany. Kompania chcąc nie chcąc, musiała ruszyć bez niego.
Na pożegnanie Wlsz pomachał im trzymanym w ręku kuflem z piwem, a Ismailes poradził, żeby nie zapomnieli czegoś zjeść, gdy będą głodni i wypić, gdy będą spragnieni. I, będąc dumnym z udzielenia tak ważnej wskazówki, wrócił czym prędzej do gospody.
Pozostali wyruszyli wreszcie w drogę. Ich konie obładowane były rozmaitymi pakunkami. Pogoda sprzyjała - było dość ciepło, jak na tę porę roku, a do tego jesienny wiatr i deszcz tego dnia akurat nie dawał się we znaki. Świeciło za to piękne słońce.
Na czele licznej kolumny jechali obok siebie Qtasiorro i Adijos, szukając tropów i wyznaczając drogę. Za nimi, w luźnych grupach, jechali: Bartłomiej, Agnieszka zwana Rudą, Kasia, Sharvari, Davos, Słownik, Moni, Barbra, Brzozik, Ząbek, Zak, Sandra, Asik, KicerK, Antek i Kalipso, Moris, człowiek z wilkiem w herbie zwany Chodnikowym Wilkiem, Matheus, człowiek z mrówką i lwem w herbie zwany Antlionem oraz Widzu, Icywind i Skośnooki. Kolumnę zamykali Pingvin oraz jadący na okazałym wałachu i sapiący głośno Wojtek.
- Żal mi jego konia - odezwał się Icywind - nie dość, że musi dźwigać pakunki, to jeszcze jego tuszę.
- Dlatego Wojtek dostał najsilniejszego konia - odparł skośnooki - bo i ten wałach zadanie ma najtrudniejsze do wykonania.
- To się nazywa dźwigać ciężkie brzemię - zażartował Widzu.
Nie minęło wiele czasu nim Wojtek zaczął perorować o polityce i wychwalać pod niebiosa zalety prawicowych poglądów. Jadący blisko niego Icywind nie wytrzymał i wdał się z nim w dyskusję, z czasem coraz bardziej zażartą, aż w końcu przerodziła się ona w zwykłą pyskówkę. Pozostali wędrowcy zachowywali się spokojniej, rozmawiając między sobą. Niektórzy nadal byli w kiepskich nastrojach, spowodowanych porannymi wydarzeniami.
- Ależ jestem zła na Jankiela! - denerwowała się Barbra. - Cholerne męskie ego.
- Ja też go nie rozumiem - dziwił się Brzozik. - Nie mógł się po prostu założyć o browara?
- No, trochę spierdolił sprawę - przytaknął bez ogródek Zak, zaciągając się fajką.
Cała kompania podążała żwawo na wschód, jadąc cały czas gościńcem. Po lewej stronie mieli leśne gęstwiny, a po prawej ciągnące się pola i łąki pełne kwiatów w jesiennych kolorach. Widoki mieli całkiem przyjemne. Mimo tego Widzu zaczął marudzić i narzekać najpierw na trudy podróży, a potem na swoje całe życie. Ząbek też wyraźnie spochmurniał. Pozostali starali się ich pocieszyć.
Tego dnia nie spotkali zbyt wielu podróżnych. Pod wieczór zdecydowali się nocować na pobliskim polu. Rozpalono ognisko i zjedzono wspólnie kolację. Okolica była raczej spokojna, ale na wszelki wypadek wystawiono dwuosobową wartę, mającą zmieniać się co 3 godziny.
Noc mijała cicho i spokojnie. Aż nagle rozległ się rozdzierający krzyk Widza. Wszyscy momentalnie się zbudzili i wypytywali, o co chodzi.
- Nie jestem pewien - odparł Widzu - ale wydaje mi się, że ktoś się do mnie próbował dobierać.
- Przecież obok Ciebie nie śpi żadna dziewczyna - zdziwił się Bartłomiej. - Za tobą jest jedynie Icywind.
- Pewnie mu się to przyśniło - powiedział Icywind, uśmiechając się szeroko i mrugając dziwnie brwiami - Chodźmy lepiej z powrotem spać.
Wszyscy ułożyli się z powrotem do snu, jednak po godzinie sytuacja się powtórzyła. Tym razem Widzu zaklinał się, że to znów jego kompan wykonuje podejrzane czynności.
- Kurwa, Icek! Co z tobą? - zapytał zaspany i zdenerwowany Zak. - My chcemy odpocząć po całodziennej podróży.
- Wybaczcie - Icywind skłonił się przepraszająco - ale dłużej już nie wytrzymam i muszę coś wyznać: jestem gejem! Nie patrzcie tak na mnie, mówię absolutnie poważnie.
Wśród pozostałych przeszedł szmer. Niektórzy wybałuszyli oczy, inni rozdziawili gęby.
- No to pięknie... - rzucił kwaśno Zak - Teraz będzie trzeba spać z korkiem w dupie!
- Spokojnie, nie będę wam robić problemów - zapewnił szybko Icywind. - Mnie interesuje tylko Widzu.
- Jak tak, to spoko - odrzekł zadowolony Zak.
- Ej, to wcale nie jest śmieszne! - protestował przestraszony Widzu - Mnie się to nie podoba ani trochę, bo ja nie jestem gejem!
- Ale ja jestem, kochanieńki - powiedział Icywind, puszczając do niego oko. I zwrócił się do pozostałych: - Mam nadzieję, że to wam nie przeszkadza?
Wszystkie kobiety potwierdziły, że nie mają nic przeciwko. Mężczyźni również, ale jednocześnie przenieśli swoje posłania nieco dalej od Widza i Icywinda. Tak dla pewności. Widzu również postanowił nie ryzykować i przeniósł się na drugi koniec obozu. Gdy jednak nadszedł ranek, wszyscy zobaczyli, że obok Widza śpi wtulony w niego Icywind. Na ten widok wszyscy ryknęli śmiechem.
- Dobrana z was para - śmiała się Agnieszka, zwana Rudą.
- To wcale nie jest zabawne! - odparł zniesmaczony Widzu, strącając z siebie obejmującą go rękę Icywinda i szybko wstając. - Ruszajmy lepiej w drogę!
Również ten dzień minął podróżnikom bardzo spokojnie. Pogoda dopisywała, krajobraz pozostawał taki sam, jak poprzedniego dnia a większość kompanii gaworzyła między sobą wesoło. Antek opowiadał Kalipso z pasją o żółwiach, Zak palił, popijając razem z Bartłomiejem różne trunki, a Icywind patrzył na Widza lubieżnym wzrokiem i uśmiechał się do niego znacząco, w przerwach między przepychankami słownymi z Wojtkiem. Widzu był tak markotny, że nawet nie miał ochoty żartować.
Pod wieczór wszyscy znaleźli miejsce dogodne do spoczynku. Rozpalono ognisko i zabrano się do przygotowania wieczerzy.
- Bardzo przyjemne miejsce na nocleg - Bartłomiej przeciągnął się w siodle - Spokojna okolica, piękne widoki, a nawet widzę na horyzoncie studnię. Można uzupełnić zapasy wody.
- Zostawcie to mnie - ożywiła się Sandra i czym prędzej pobiegła radośnie w kierunku studni.
- Pójdę za nią - oznajmił Zak - i dopilnuję, żeby nie siedziała tam zbyt długo.
Gdy już wszyscy się posilili, wyznaczono osoby mające pełnić pierwszą wartę i zaczęto szykować się do snu. Widzu na wszelki wypadek ułożył się tak, by nie być tyłem do Icywinda. Nim jednak ktokolwiek zdołał zasnąć, w oddali dało się słyszeć tętent końskich kopyt, który narastał z każdą chwilą. W ich stronę zmierzał jakiś jeździec.
- Witajcie, zacni podróżni. - przywitał się nieznajomy - Nazywam się Kanjerb. Zwany również Fredem. Wybaczcie to najście o tak późnej porze, ale nadchodząca noc zastała mnie w podróży, a wolałbym nie spać samotnie, narażony na jakieś niespodziewane niebezpieczeństwo. A wy wyglądacie na zacnych i spokojnych ludzi. Czy mógłbym przenocować w waszym towarzystwie? Rano wyruszę w swoją drogę.
Kompani spojrzeli po sobie. Nikt nie chciał odmówić strudzonemu wędrowcowi więc ostatecznie przystali na jego prośbę. Jednocześnie na wszelki wypadek polecono też osobom mającym pełnić akurat wartę, by nie spuszczali wzroku z nieznajomego i dopilnowali, by nie zrobił czegoś głupiego.
Nastała noc i wszyscy oprócz wartowników zapadli w sen. Po godzinie zbudził ich rozdzierający krzyk. Tym razem należał do Kanjerba.
- Co jest, do cholery? - denerwował się przybysz - Ktoś próbował mi się dobrać do dupy! W dosłownym tego słowa znaczeniu.
- Raczcie wybaczyć, nieznajomy. - odrzekł przepraszająco Icywind - Myślałem, że to mój kompan, Widzu. - zachichotał.
Pozostali również zaczęli przepraszać Kanjerba, bo sytuacja była nader niezręczna. Ten jednak nie uznał przeprosin. Zamiast tego oznajmił, że odpłaci pięknym za nadobne i ... zdjął spodnie. Oczom wszystkich ukazał się jego ogromnej wielkości i grubości kutas.
- Chcieliście wydymać Freda, to teraz Fred wydyma was! - ryknął Kanjerb.
Icywind nawet ucieszył się z takiego obrotu spraw, ale pozostałym nie uśmiechała się wizja przedstawiona przez Kanjerba, poczęli go więc gorączkowo przepraszać i częstować winem, aż wreszcie udobruchany i nieco pijany przybysz odpuścił i wkrótce zasnął gdzieś na uboczu. Icywind za karę dostał wartę do rana. Drugi wartownik miał pilnować, by Kanjerba nikt już nie niepokoił.
Gdy nastał ranek, ich gość mruknął niewyraźnie coś, co równie dobrze mogło być pożegnaniem, jak i grubą obelgą, a potem pośpiesznie oddalił się w swoją stronę. Kompani również niezwłocznie wyszykowali się do drogi.
- Mogliśmy przez ciebie wpaść w nie lada tarapaty - rzekł do Icywinda z pretensją w głosie Bartłomiej.
- Przepraszam - odparł tamten - ale ja naprawdę myślałem, że to Widzu.
- Chyba będę musiał wymyślić jakiś sposób, żeby cię do siebie zniechęcić bo inaczej nie dasz mi spokoju - zasępił się Widzu.
- Ciekawe niby co? - zaśmiał się Icywind. - Będziesz nosił pas cnoty, kochanieńki?
Widzu pokazał mu środkowy palec.
Około południa zabiegł im drogę przestraszony młodzieniec. Wyglądał dosyć dziwnie. Do stroju na całej długości ciała miał przywiązane szyszki, a twarz miał wymalowaną na zielono. Dało się też od niego czuć silny zapach żywicy.
- Pomóżcie mi! - prosił, wyraźnie zdeterminowany - Pochodzę z plemienia Szyszków, a moi pobratymcy mówią na mnie po prostu: Szyszek. Nasze plemię jest nieustannie atakowane przez wrogi nam lud kanibali - Jemszyszków. Złapali oni i zjedli już prawie wszystkich Szyszków z naszej okolicy. Zostałem tylko ja. A teraz polują na mnie i jeśli mi nie pomożecie, czeka mnie niechybna śmierć. Błagam, nie chcę skończyć w ich żołądkach! - zawołał desperacko.
Takiej prośbie nikt nie mógł odmówić. Kompania postanowiła wziąć Szyszka pod ochronę. Szyszek zaś w ramach wdzięczności obiecał pomóc Qtasiorrowi i Adijosowi w wyznaczaniu trasy, gdyż jak zapewniał, zna bardzo dobrze okolicę i może im pokazać kilka ciekawych skrótów. Stwierdził również, że gdyby trafili na jakąś rozpadlinę czy nawet przepaść, może im pomóc w jej pokonaniu, gdyż zna się dobrze na skokach.
Kolejne dni mijały bez większych niespodzianek. Szyszek okazał się bardzo sympatycznym i rozmownym towarzyszem i szybko znalazł wspólny język z innymi. Im dalej zresztą znajdował się od Jemszyszków, tym lżej mu było na duchu. Pozostali również byli w dobrych humorach, bowiem pogoda cały czas dopisywała. W dzień wszyscy gaworzyli wesoło, wyjąwszy Wojtka i Icywinda, kłócących się zawzięcie o politykę. Nawet Ząbek miał lepszy humor, a Widzu marudził mniej niż zwykle, w nocy zaś zachowywał szczególną czujność, gotów podnieść alarm na choćby najmniejszy podejrzany ruch ze strony jego adoratora. Agnieszka, zwana Rudą, gawędziła wesoło z Barbrą i Moni. Ta ostatnia popijała od czasu do czasu mocniejszy trunek. Podobnie jak Bartłomiej, Brzozik i Zak, który do tego pykał często fajkę.
Siódmego dnia od wyruszenia w podróż, w okolicach południa, usłyszeli jeźdźca, nadciągającego galopem z zachodu, a zatem z kierunku, z którego sami wyruszyli. Jeździec gnał w ich stronę na złamanie karku. Z daleka widać było, że na głowie ma założony kaptur, a jednak charakterystyczna broda sprawiała, że kompani rozpoznali go już ze znacznej odległości:
- Przecież to Jankiel! - zawołała radośnie Barbra. - Jankiel wrócił!
Inni również wpadli w dobry nastrój, przekrzykując się wesoło. Gdy jeździec wreszcie do nich dotarł, koń toczył już pianę z pyska. Widać było po nim, że pokonał długi dystans w szaleńczym czasie.
- Dzieńdobrywieczór! - przywitał się Jankiel. - Cieszę się, że was widzę, ale zanim wymienimy się wieściami, mam do was wielką prośbę: udawajcie przez jakiś czas, że mnie nie widzieliście. Zwłaszcza, gdyby ktoś o mnie pytał. Potem wam wszystko wyjaśnię, teraz nie ma czasu. Pozwólcie, że wmieszam się między was. I ani słowa o mnie. Nikomu.
Wszyscy zdziwili się na te słowa, ale widząc, jak zdeterminowany jest brodacz, nie wypytywali o szczegóły i jechali przez jakiś czas w milczeniu. Nie minął nawet kwadrans, gdy z tego samego kierunku, z którego nadjechał Jankiel, usłyszeli najpierw pojedynczy stukot kopyt, a zaraz po nim wręcz głośny rumor. W ich stronę jechał całkiem spory oddział konnych. Gdy już podjechali bliżej, można było rozpoznać szczegóły: na przedzie jechał rycerz trzymający proporzec z barwami któregoś z możnych rodów. W głębi oddziału jeden z jeźdźców wyróżniał się szczególnie bogato zdobionym ubiorem, pokrywającym pozłacaną zbroję. U jego pasa wisiał też pięknie zdobiony miecz, symbol władzy i bogactwa. Nie mogło ulegać wątpliwościom, że rycerz ten był szlachcicem, wywodzącym się z któregoś z potężniejszych rodów w królestwie. Postury był potężnej. Mimo około czterdziestu wiosen na karku, nadal czuć od niego było siłę. Grozy dodawały mu grube, nastroszone wąsy. Otaczało go około trzydziestu innych rycerzy, zbrojnych i kuszników.
- Szukam pewnego człowieka. - oznajmił bez ogródek szlachcic - Podróżuje on samotnie i ma bardzo charakterystyczną brodę. Nie widzieliście może takiego? - zapytał i spojrzał na nich groźnie.
Kompani spojrzeli po sobie z pewną trwogą, ale wszyscy zgodnie powiedzieli, że nikogo takiego nie widzieli. Rycerz zaklął i uniósł zaciśniętą pięść.
- Jak tylko go znajdę, to osobiście mu wymierzę sprawiedliwość - pogroził pięścią bliżej nieokreślonej przestrzeni przed sobą. - Oj nie daruję mu zniewagi, jakiej się dopuścił, co to, to nie!
Jankiel na te słowa narzucił kaptur jeszcze głębiej na głowę i starał się schować między towarzyszami stojącymi jak najdalej od oddziału, opuszczając jednocześnie wzrok.
- A można wiedzieć, czym się ów brodacz naraził waszej lordowskiej mości? - zapytała uprzejmie Agnieszka, zwana Rudą.
- Ten psubrat zbałamucił moją córkę! - odrzekł gniewnie szlachcic - Spuściłem ją z oczu ledwie na chwilę, ale to i tak mu wystarczyło, by zdążył skalać jej niewinność. A miała wyjść za wpływowego barona. Teraz, gdy już nie jest dziewicą, on jej nie poślubi. I cały, układany od lat plan na szlachecki mariaż, teraz wziął w łeb!
- Nie chciałbym nikogo pouczać - zaczął ostrożnie Zak - ale mężczyźni zawsze będą ganiać za kobietami. Taka już nasza natura. A ten, kto ma córkę, powinien jej dobrze pilnować.
- Ale ona ma dopiero dziesięć wiosen! - ryknął wściekle rycerz i czym prędzej pognał przed siebie w wielkim gniewie. Jego oddział pośpiesznie ruszył za nim.
- Hm, to wiele zmienia... - mruknął Zak pod nosem, patrząc na oddalających się jeźdźców.
Gdy już odddział zniknął za horyzontem, wszyscy spojrzeli znacząco na Jankiela.
- Dziesięć wiosen?? - zapytała z bardzo wyraźną dezaprobatą w głosie Agnieszka, zwana Rudą.
- Nie wiedziałem, że jest aż taka młoda! - próbował się bronić Jankiel - Myślałem, że liczy sobie więcej wiosen.
- Pewnie myślałeś, że jedenaście. - zażartował Widzu.
- Przynajmniej ja coś chędożę! - odparował mu Jankiel.
- Widzu też może, jeśli tylko zechce - wtrącił się z szerokim uśmiechem Icywind i zaczął wymownie ruszać brwiami.
- Chyba nie bardzo rozumiem... - brodacz podrapał się po głowie.
Pozostali wyjaśnili mu, co się u nich działo przez ostatnie dni i jaka jest tajemnica Icywinda.
- Hm, teraz już wszystko jasne. - zaśmiał się Jankiel - Chociaż Widzowi chyba nie takie chędożenie się marzy.
- Jak się nie ma co się lubi... - Icywind uśmiechnął się lubieżnie.
- A odczepcie się ode mnie - Widzu pokazał im środkowy palec i odjechał nieco dalej.
Pozostali wpadli w wesoły nastrój. Gdy ruszyli dalej, Jankiel zapoznał się z Szyszkiem. Niektórzy chcieli jednak wiedzieć, dlaczego brodacz tak szybko do nich dołączył, skoro wcześniej się zarzekał, że nie weźmie udziału w wyprawie.
- A bo widzicie, drodzy przyjaciele - odpowiedział im Jankiel - zobowiązałem się i dałem słowo, a słowa trzeba dotrzymywać. Jednakże są w życiu sytuacje, gdzie nawet honor musi ustąpić ważniejszej potrzebie. Na przykład potrzebie ratowania własnej dupy!
Jego rozmówcy pokiwali głową ze zrozumieniem. Wkrótce wszyscy ruszyli dalej. Skręcili teraz na północ. Dla bezpieczeństwa wybrali inny szlak, by nie natknąć się przypadkiem na oddział ścigający Jankiela. Jak zapewniał Szyszek, opóźni to ich podróż jedynie o dwa dni, za to po drodze znajduje się gospoda, w której będą mogli uzupełnić zapasy. Wszyscy z ochotą przystali na tę propozycję, gdyż po tygodniu spania pod gołym niebem, możliwość posilenia się i wyspania pod dachem stanowiła dla nich bardzo kuszącą perspektywę. Były też i inne powody, których nie można było lekceważyć.
- Przyda nam się możliwość uzupełnienia zapasów. - stwierdził Zak - Wojciech zeżarł już chyba połowę tego, co zabraliśmy. Jeszcze kilka dni i musielibyśmy chyba zjeść jego samego, żeby nie przymierać głodem.
Do gospody dotarli tuż przed zapadnięciem zmierzchu. I chociaż wyglądała całkiem znośnie, Bartłomiej z nieskrywaną satysfakcją skonstatował, iż ta oberża nie może równać się z tą, którą on sam prowadził. Nie była ani tak okazała, ani ładna. Mimo tego wszyscy odczuli wielką radość, gdy weszli do głównej izby wypełnionej przyjemnym ciepłem i zapachem rozmaitych potraw. Ze zdumieniem jednak odkryli, że poza nimi nie ma tu niemal żadnych gości. Wyjątek stanowiło dwoje osób siedzących w kącie - młoda, urodziwa dziewczyna wraz z bardzo osobliwie wyglądającym towarzyszem.
Kompani rozgościli się w izbie, zajmując wszystkie wolne stoły. Do jedzenia była jedynie zupa, do picia zaś dosyć średniej jakości piwo, mimo wszystko wszyscy podróżni i tak byli zadowoleni, że mogą zjeść ciepłą strawę. Wyjątek stanowił Icywind, który marudził, że nie ma sera.
Jedynymi pracownikami oberży byli sam oberżysta i jego żona gotująca w kuchni, trochę więc potrwało, nim wszystkie zamówienia zostały zrealizowane. Podczas kolacji Słownik oświadczył, że ma dziś urodziny, zamówiono więc następną kolejkę i wypito za jego zdrowie. Oprócz tego rozmawiano oczywiście o szczegółach ich dalszej wyprawy.
Dziewczyna siedząca w kącie wraz ze swym towarzyszem przysłuchiwali się temu z ciekawością. W końcu nie wytrzymali i podeszli do kompanów.
- Państwo pozwolą, że się przedstawię - zagaiła dziewczyna. - Tutejsi mieszkańcy nazywają mnie Kobietą o Stu Twarzach, chociaż przyjaciele zwą mnie Brutalka - uśmiechnęła się.
- Groźny przydomek - wtrącił nieco przestraszony Widzu.
- Bo gdy się zdenerwuję, potrafię być groźna - odparła dziewczyna wesoło - ale to się zdarza rzadko. Bez obaw. Mój kompan zaś - kontynuowała - Nazywa się... hm, właściwie tego do końca nie wiadomo. W każdym razie ja nazywam go Panem Wackiem.
Pan Wacek skłonił się lekko. Pozostali odwzajemnili skinienie.
Zak przysunął się do Jankiela.
- Ten gość wygląda dosyć... chujowo. - wyszeptał mu do ucha.
Brodacz zaśmiał się cicho.
- Mój towarzysz - kontynuowała Brutalka - jest niemy od urodzenia. Prawdę mówiąc, dla mnie to bez różnicy. On ma znacznie inne zalety. Bardzo duże. Jeśli wiecie, co mam na myśli - zarumieniła się.
Niektórzy z obecnych potwierdzili skinieniem głowy, że rozumieją. Barbra, Moni i Agnieszka zwana Rudą, zachichotały.
- W każdym razie - ciągnęła dziewczyna - słyszałam waszą rozmowę i uznałam, że brzmi bardzo zachęcająco. I chciałabym się do was przyłączyć. Zbyt długo już siedzę w tym samym miejscu i jestem spragniona nowych przygód. Taka wyprawa stanowiłaby dla mnie miłą odmianę. A Pan Wacek na pewno wyruszy razem ze mną, on mi towarzyszy w każdej podróży. Nie mielibyście nic przeciwko temu, żebym do was dołączyła?
Kompani rozejrzeli się po sobie i bardzo szybko doszli do wniosku, że bardzo chętnie powitają dziewczynę i jej osobliwego towarzysza w swojej grupie. W końcu ścigali groźnych bandytów, a im więcej osób liczyć będzie ich kompania, tym lepiej. I weselej. Miejscowy oberżysta również usłyszał co nieco z ich rozmowy.
- Jeśli chcecie jechać dalej na północ, lepiej uważajcie. - ostrzegł ich. - Trakt prowadzi przez Zaklęty Las, a zamieszkują go wszelkiej maści potwory, strzygi i inne paskudztwa. Na domiar złego można tu natknąć się również na rozmaitych zbójów i innych grasantów. No i są jeszcze leśne dziady, wyjątkowo upierdliwe istoty. Wszystko to jednak blednie wobec faktu, że gdzieś w głębi lasu, pośród kniei zamieszkuje wiedźma o potężnej mocy! Lepiej uważajcie, na psa urok! Tfu! - karczmarz splunął i przeżegnał się.
Niektórzy z obecnych na te słowa lekko zbledli.
- Oj już ich tak nie strasz, gospodarzu. - skarciła go lekko Brutalka. - Las, owszem, bywa niebezpieczny, ale jeśli zachowamy czujność i będziemy podróżować za dnia, nie powinniśmy mieć większych problemów.
- Jak sobie chcecie. - odparł oberżysta - Ale żeby nie było, że nie ostrzegałem. - To rzekłszy, oddalił się w stronę kuchni.
Zapadła noc. Goście dokończyli kolację, dopili trunki i udali się na spoczynek do swoich pokojów. Brutalka poszła razem z Panem Wackiem. Z jej pokoju przez całą noc dochodziły odgłosy miłosnych rozkoszy. Pozostali słuchali tego z pewną zazdrością.
Nad rankiem, po zjedzeniu śniadania i uzupełnieniu zapasów, wszyscy ruszyli w dalszą podróż. Z niechęcią opuszczali przyjemną gospodę, tym bardziej, że pogoda się pogorszyła i zaczął padać deszcz. Było też zimniej, niż podczas poprzednich dni. Co gorsza, niektórzy zaczynali odczuwać problemy z żołądkiem. Wkrótce dołączyli do nich kolejni. W niedługim czasie wszyscy dostali paskudnej sraczki. Najwidoczniej zaszkodziła im zjedzona dzień wcześniej zupa.
- Chyba czas na postój! - zawołał błagalnie skośnooki. - Zróbmy sobie kupę! Szybko!
Pozostali z ochotą przystali na tę propozycję. Przez moment wszyscy siedzieli w kuckach w pobliskich krzakach, jęcząc z ulgi. Jankiel i Zak głośno klęli, wyrażając w dosadnych słowach, co myślą o gospodarzu i jego nieświeżym poczęstunku.
- Można powiedzieć, że mieliśmy dziś kupę emocji - zażartował Widzu.
Po kilku godzinach problemy gastryczne zaczęły nieco ustępować. Pod wieczór cała kompania dotarła na skraj Zaklętego Lasu. Mając w pamięci niedawne słowa karczmarza, postanowili nocować jeszcze na otwartym terenie, przed wejściem do lasu. Uznali, że cokolwiek czeka ich pośród głuszy, lepiej będzie zmierzyć się z tym w dzień, kiedy jest dobra widoczność, a umysł nie zniekształcają nocne zwidy.
Po rozbiciu obozu i zjedzeniu kolacji, wszyscy, z wyjątkiem dwóch osób pełniących wartę, udali się na spoczynek. Po mniej więcej godzinie, śpiących obudził przenikliwy krzyk. Tym razem krzyczącym okazał się być nie Widzu, a Icywind.
- Co jest, do kurwy nędzy? - zapytał zaspany Zak.
- Ja... ja... - dukał Icywind - Zresztą... spójrzcie tylko na Widza. Na to... co on ma na sobie.
Wszyscy spojrzeli na Widza. Młodzieniec stał wyprostowany i uśmiechał się szeroko. W blasku ogniska dojrzeć można było, iż ma on na sobie dziwną część garderoby zasłaniającą dolną partię ciała.
- Co to za dziwny ubiór? - zaciekawiła się Barbra.
- Jak pewnie wiecie - Widzu zaczął wyjaśniać - od jakiegoś czasu nie mam spokoju z Icywindem, który cały czas próbuje się do mnie dobierać. Postanowiłem więc podjąć radykalne środki i założyć coś, co go odstraszy na dobre. Panie i Panowie - oto najnowszy model bielizny, rodem z zachodnich krain - SLIPY!
Jankiel przyjrzał się uważnie ciasnym gaciom Widza. A potem ryknął śmiechem tak gromko, aż poniosło się echo. Po nim zaczęli śmiać się Brzozik i Zak. Wkrótce dołączyli do nich kolejni i przez pewien czas niemal cała kompania śmiała się tak serdecznie, że długo nie mogła dojść do siebie. Jedynie Moris wziął Widza w obronę i przekonywał, że slipy nie są wcale takie złe. Pozostali jednak w dalszym ciągu z uciechy nie mogli złapać tchu.
- Śmiejcie się, śmiejcie! - rzucił im Widzu, czerwieniąc się na twarzy - Najważniejsze, że slipy spełniają swoją funkcję. To tarcza chroniąca moje dziewictwo! - wykrzyknął z emfazą, wzbudzając przy okazji kolejną salwę śmiechu.
- To... to niesprawiedliwe! Tak nie można! - krzyknął rozdzierająco Icywind.
Widzu spojrzał na niego i uśmiechnął się tryumfalnie.
Reszta nocy upłynęła spokojnie. Nad ranem, gdy już wszyscy wstali i zjedli śniadanie, kompania wkroczyła do Zaklętego Lasu. Na pierwszy rzut oka nie różnił się on niczym od zwykłego lasu. Mimo wszystko uczestnicy wyprawy byli czujni, gotowi zareagować na każde, najmniejsze choćby nieprzewidywane zdarzenie. W ich szeregach zapanowało ponure milczenie. Nawet Wojtek stracił chęć do rozprawiania o polityce, a Jankiel - do świntuszenia. Mimo jednak dość napiętej atmosfery, przez kilka godzin nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego. Dopiero późnym popołudniem dotarli do rozstaju dróg. W pobliżu natknęli się na człowieka pracującego przy ścinaniu drzew. Chociaż słowo "pracującego" było tu wielkim nadużyciem - człowiek ów spał w najlepsze głośno chrapiąc, przewieszony nad jakimś konarem. Obok niego leżała pusta butelka po jakimś trunku.
- Hej, dobry człowieku! - zawołał do niego Bartłomiej - Zmierzamy do Szarej Przystani nad Zatoką Mgieł. Czy mógłbyś wskazać nam właściwą drogę?
- Aśe naebaem! - odrzekł tylko w odpowiedzi mężczyzna.
- Jakiś taki mocno narąbany ten drwal. - zauważył Widzu - Chyba nam nie pomoże.
- Faktycznie, widać że lubi sobie wypić - odrzekł Bartłomiej. - Już go lubię. Tak czy inaczej, mus nam ruszać w drogę. Byle tylko nie trafić na tę wiedźmę, o której wspominał nasz ostatni gospodarz.
- Wiedźmę? - nad wyraz trzeźwo skonstatował drwal - Chcecie poznać właściwą drogę? Za mną - i począł biec przed siebie, wyjątkowo sprawnie, jak na kogoś w jego stanie.
Pozostali wahali się przez chwilę, czy aby na pewno mężczyzna dobrze odczytał ich intencje, w końcu jednak zdecydowali się ruszyć za nim.
Podróż ta trwała w sumie 3 dni. Zatrzymywali się jedynie na nocleg, podczas którego panowała wyjątkowa cisza - z zewnątrz nie było słychać choćby śladu potworów czy bandytów, o których opowiadał oberżysta. Również i wewnątrz obozu panował spokój - Icywind najwidoczniej zniechęcił się na dobre slipami Widza i zaprzestał jakichkolwiek nocnych podchodów. Drwal cały czas pozostawał w stanie mocnego upojenia - Bartłomiej podejrzał zresztą któregoś razu, gdy ów nieznajomy pociągał ukradkiem z piersiówki. Widocznie miał całkiem spory zapas podobnych napojów.
Czwartego dnia na ich drodze wyrosła jak spod ziemi dziwna chata, zrobiona z nienaturalnie poskręcanych konarów drzew.
- Jesteśmy na miejscu - wykrzyknął radośnie drwal i czknął pijacko - Oto chata wiedźmy.
- Przecież chcieliśmy jej uniknąć! - wykrzyknął przestraszony Icywind.
- Hm, widocznie coś mi się musimy szanować... - odparł rozbrajająco narąbany drwal i pociągnął łyka z piersiówki.
Kompani rozejrzeli się po sobie. Większość z nich miała niepewność w oczach.
- Uciekajmy stąd, póki nasza obecność pozostała niezauważona - Moni powiedziała na głos to, o czym wszyscy pomyśleli.
- Nareszcie jesteście! - rozległ się nagle obcy, damski głos. - Oczekiwałam was!
Po chwili z chaty wyłoniła się postać, niosąca na ręku kota. Ku ogromnemu zaskoczeniu wszystkich, "wiedźma" była urodziwą, młodą kobietą i zupełnie przeczyła wyobrażeniom, jakie mieli oni wcześniej na jej temat. Gdy już znalazła się blisko nich, uśmiechnęła się przyjaźnie i zaprosiła wszystkich do środka. Prośbie takiej nie sposób było odmówić, toteż chwilę później wszyscy znaleźli się wewnątrz jej chaty. Było to zwyczajne miejsce, nie różniące się niczym od ich własnych miejsc zamieszkania. W środku panowało przyjemne ciepło.
- Rozgośćcie się - rzekła do nich dziewczyna. - I pozwólcie, że się przedstawię: Mówią na mnie R - y. Cieszę się, że nareszcie jesteście.
- My również się cieszymy - odparł kurtuazyjnie Bartłomiej - chociaż prawdę rzekłszy, nie spodziewaliśmy się takiego powitania. Krążą o Tobie różne dziwne opowieści - zauważył.
- Większość z nich sama wymyśliłam - zaśmiała się R - y. - Bo trzeba wam wiedzieć, że niegdyś przez ten las podróżowali licznie wszelkiej maści wędrowcy, kupcy, bardowie i tym podobni. Cała ta hałastra zachowywała się na tyle głośno, że w końcu postanowiłam podjąć radykalne kroki i rozpuścić pewne plotki, jakoby w tym lesie zamieszkiwała wiedźma, rzucająca w dodatku na podróżnych rozmaite uroki. Pomógł mi w tym obecny tu drwal, który za skromną opłatą podjął się rozpuszczania plotek wśród obcych wkraczających do lasu. Zdaje się, że sporą część wynagrodzenia przepił - zakończyła.
- A te potwory i inne strzygi? - zapytał z lekką obawą Icywind.
- Zwykłe bajdurzenie - machnęła ręką dziewczyna. - Od pokoleń nie widziano tu żadnych zagrażających ludziom monstrów. Oczywiście nie wszyscy ludzie o tym wiedzą, a mnie jest na rękę utrzymywanie ich w tej niewiedzy.
- A co z leśnymi dziadami? - dopytywał Widzu.
- A to jest dobre pytanie. - odrzekła R - y. - Kiedyś faktycznie leśne dziady zamieszkiwały te tereny. Ale całkiem niedawno doszły do wniosku, że siedzenie w lasach przestało być opłacalne i wszystkie, jak jeden mąż, przeniosły się do stolicy. Części z nich udało się nawet dostać do władz krajowych, zwanych bodajże sejmem. A pozostałe założyły jakiś związek. Jak on się nazywa? - dziewczyna podrapała się po głowie. - Nie pamiętam... Ale to było coś związanego z jakąś aktywnością fizyczną. Jakaś piłka czy coś takiego, nie pamiętam dokładnie. W każdym razie leśne dziady wstrzeliły się w jakąś rynkową niszę i żyją teraz jak paniska. - zakończyła.
- Mówiłaś coś o tym, że się nas spodziewałaś - podjął Bartłomiej. - Jak to możliwe? Przecież widzimy się pierwszy raz w życiu. Nasza misja również była trzymana w tajemnicy - karczmarz podrapał się po głowie i łyknął jakiegoś trunku z gąsiorka wyciągniętego zza pazuchy.
- A bo widzicie... - rozpoczęła R - y.
- Miau. - zamiauczał nagle jej kot.
- Cicho bądź, Decp! - skarciła go dziewczyna.
- Jaki ładny ten kiciuś! - zachwyciła się Brutalka.
- Jak chcesz, to możesz go sobie wziąć - odrzekła jej R - y. - Chwilowo mam go dosyć. Nie dość, że ciągle miauczy, to jeszcze notorycznie sra do moich donic z kwiatami. Zresztą ja i tak zawsze wolałam psy. Wracając zaś do poprzedniej myśli: Musicie wiedzieć, że ja was wszystkich wyśniłam w moich snach...
- Co to były za sny? - zaciekawił się Jankiel.
- Bardzo, hm... dokładne... Powiedziałabym nawet, że dogłębne... - R - y się zaczerwieniła.
- Nasza wspólna przyjaciółka - jął wyjaśniać narąbany drwal - ma dar jasnowidzenia, objawiający się jej poprzez sny - dodał, lekko czkając - Tyle, że w tych snach najczęściej widzi wszystkich nago.
- Cicho bądź! - krzyknęła do niego R - y, czerwieniąc się jeszcze bardziej. - W każdym razie. - podjęła, odzyskując powoli rezon - poznałam cel waszej wyprawy i wiem, że muszę wam w niej towarzyszyć. Nie próbujcie mnie powstrzymywać - spojrzała w ich kierunku groźnie, chociaż z sympatią. Nikt też nie protestował.
- Jeszcze jedno - dodała dziewczyna. - Zabieram ze sobą moją nieodłączną towarzyszkę. - I mówiąc to, wyszła przed swoją chatę, po czym zagwizdała donośnie. Po chwili z oddali poczęła w jej stronę biec... sarna.
- Możesz już się odmienić - rzekła do niej R - y, gdy już zwierzę znalazło się przy niej.
Ku zdumieniu kompanów, sarna po chwili przybrała postać urodziwej młodej kobiety o bardzo jasnych włosach.
- Jestem Sarenia - przedstawiła się, spuszczając wzrok.
- Moja przyjaciółka - wyjaśniła R - y towarzyszom, którzy cały czas gapili się na Sarenię - jest polimorfem. Kocha sarny tak bardzo, że nauczyła się nawet przybierać ich postać. A teraz dosyć gadania, wyśpijcie się dobrze, jutro skoro świt musimy wcześnie wstać i ruszać w drogę. Przystań już całkiem niedaleko.
Zgodnie z zapowiedziami, następnego dnia tuż o świcie wyruszyli w drogę. Było dosyć zimno i Widzu marudził, a Ząbek smucił się z tego powodu. Mimo tego, wśród podróżnych panowała raczej wesoła atmosfera. Dołączenie R - y i Sarenii do ich kompanii miało na nich niewątpliwie pozytywny wpływ.
Po kilku dniach podróży, nie niepokojeni przez nikogo, wydostali się w końcu z Zaklętego Lasu. Jeszcze tego samego dnia, pod wieczór, dotarli nareszcie do wybrzeża Zatoki Mgieł. Ich oczom ukazała się Szara Przystań.
Po krótkich poszukiwaniach udało im się znaleźć gospodę, w której było wystarczająco dużo wolnych pokojów, by móc pomieścić ich wszystkich. Gdy zajęli się przenoszeniem bagaży, Qtasiorro poszedł na miasto rozpytywać miejscowych o bandytów. Po godzinie wrócił.
- Mamy szczęście. - oświadczył podczas wspólnej kolacji - Ludzie, których ścigamy, pojawili się tu ledwie dwa dni temu. Napadli na mieszkańców i ograbili ich, po czym uprowadzili sporych rozmiarów okręt i wypłynęli w morze. Na przystani pozostał już tylko jeden statek. Ich kapitan ani myśli ścigać złoczyńców, ale powiedział, że może nas zabrać na pokład i przeprawić na drugi brzeg, a tam już we własnym zakresie możemy ich ścigać sami, jeśli taka nasza wola.
- Kiedy odpływa ten statek? - zapytał Bartłomiej, popijając grzane wino.
- Jutro o świcie. - odparł Qtasiorro. - I lepiej nie zwlekajmy z podróżą. Zbliżają się zimowe sztormy i mogą upłynąć tygodnie nim znów nadarzy się okazja na wypłynięcie.
Nie wszyscy byli chętni do natychmiastowego wyruszenia w drogę. Widzu kręcił nosem, Ząbek był przygnębiony, a Wojtek z kolei narzekał, że jest głodny, mimo iż dopiero co zjadł podwójną porcję dania serwowanego w karczemnej jadłodajni. Większość też narzekała na zmęczenie dotychczasową podróżą. Icywind odrzekł rozbrajająco, że strasznie boli go dupa. Inni woleli nie dopytywać, czy ten ból aby na pewno był spowodowany długotrwałym siedzeniem w siodle.
Mimo wszystkich przeciwieństw zdecydowali, że nie mają wyboru i muszą ruszać teraz, póki jest okazja. Udali się na krótki spoczynek i o świcie, wszyscy, z mniejszymi lub większymi trudnościami, zjawili się w końcu na przystani, przy statku, na który mieli wsiąść. Okazał się nim być sporych rozmiarów galeon wojskowy. Na burcie białą farbą odmalowana była jego nazwa: "Sztorm".
- Brzmi dosyć złowieszczo - mruknął pod nosem Jankiel. - Mam nadzieję, że to nie jest żaden zły znak przed czekającym nas rejsem.
Kapitanem okazał się być człowiek w sile wieku, krzepkiej postury i z ogorzałą twarzą, porośniętą białą jak mleko brodą. Wyglądał jak prawdziwy wilk morski. Mimo upływu lat, widać było po nim, iż zachował hardość ducha. Na widok kompanów uśmiechnął się.
- A więc to wy jesteście tymi, których mam zabrać na pokład? - zwrócił się do nich. - Zatem witajcie.
Kompani odwzajemnili jego powitanie.
- Dzieeeeeeńńń dooooobbbrrrryyyyy - zawołał donośnie Wojciech.
- Cicho bądź, młody - skarcił go Bartłomiej. I zwrócił się do wilka morskiego: - Zgadza się, kapitanie. To my. I prawdę mówiąc nie spodziewaliśmy się czegoś tak wielkiego! - dokończył, patrząc z uznaniem na statek.
- Robi wrażenie, prawda? - rozpromienił się kapitan. - To dar od króla, w podzięce za wieloletnią służbę marynarzy Szarej Przystani, którzy przeprawiają ludzi i towary w tym strategicznym punkcie Zatoki Mgieł. Zdarzyło nam się przeprawiać nawet królewskie wojsko i ten galeon znacznie ułatwił nam sprawę. Co prawda jest już nieco wysłużony, ale znajdujące się na pokładzie ciężkie armaty znacznie poprawiły nasze bezpieczeństwo. Bo trzeba wam wiedzieć, że podróż przez zatokę niesie za sobą nie tylko ryzyko złej pogody, ale i ataków korsarzy.
- Korsarzy? - Widzu przełknął ślinę.
- O tak. - potwierdził kapitan. - Nie brak ich na tych wodach. A najbardziej ponurą sławą cieszy się drakkar Mroczne Widmo, dowodzony przez V - r Łupieżcę. Jego chleb powszedni to kradzieże, morderstwa i gwałty.
- Mam nadzieję, że niekoniecznie w tej kolejności - mruknął Jankiel. - Jest szansa, że się na nich natkniemy?
- Cóż, ryzyko istnieje zawsze - odparł szczerze stary wilk morski - Ale nie frasujcie się bez potrzeby. Nasz statek jest solidny i dobrze uzbrojony, a załoga wyćwiczona w boju. Wy również jesteście liczną kompanią. W razie czego, stawimy opór i nie będziemy łatwym przeciwnikiem. Ale mimo wszystko mam nadzieję, że żadnych korsarzy nie spotkamy. Nie jesteśmy żołnierzami, a pogoda nie sprzyja teraz walkom. I to był jeden z powodów, dla których nie byłem skory do ścigania waszych bandytów. Ale dość już gadania, czas nagli. Chwilowo mamy dobrą pogodę, ale to się może w każdej chwili zmienić. Zatoka Mgieł jest zatoką tylko z nazwy bo tak naprawdę jest to bardzo rozległy akwen, mogący równie dobrze być nazywany morzem. Czeka nas co najmniej kilkanaście dni podróży. Wsiadajcie na pokład. - zakończył kapitan i oddalił się, by wydać dyspozycje załodze.
Po zaokrętowaniu ludzi i załadowaniu wszystkich zapasów, statek wypłynął wreszcie z Szarej Przystani. Po kilku godzinach znaleźli się na pełnym morzu.
Tego dnia rejs upływał dosyć spokojnie, jeśli nie liczyć niektórych podróżnych, którym choroba morska dała się we znaki i którzy od czasu do czasu rzygali przez burtę. Jednym z nich był Wojciech.
- Lepiej pilnujmy, żeby ten mały koniobijca nie przechylił się zanadto i nie wpadł do wody. - zakpił Jankiel - Fala, która powstałaby na skutek takiego uderzenia, potopiłaby niechybnie wszystkich mieszkańców Szarej Przystani.
Brodacz był jednak jednym z nielicznych, którzy zachowali dobry humor. Większość uczestników wyprawy była w dosyć markotnych nastrojach, pamiętając o tym, co kapitan opowiadał rano na temat korsarzy.
Gdy wreszcie nastała noc, udali się na spoczynek. Spali jednak niespokojnie, nękani nie tylko przez kołyszący się silnie statek, ale i ich wewnętrzne obawy.
W środku nocy obudziły ich głośne wrzaski, dobiegające z górnego pokładu. Po chwili usłyszeli potężny huk. Czym prędzej wdziali ubranie i pobiegli sprawdzić, co się dzieje.
- Zostaliśmy zaatakowani! - krzyczał kapitan, dzierżący już w ręku miecz. - To korsarze!
Kompanów zmroziło na te słowa. Zdając sobie jednak sprawę z powagi sytuacji, postanowili stawić zbrojny opór. Mężczyźni zostali na pokładzie i dobyli broni, kobiety na ich prośbę schowały się pod pokładem. Tymczasem walka rozgorzała już na dobre. Odezwały się armaty "Sztormu", odpalane jedna po drugiej. Odpowiedziała im salwa z wrogiego okrętu. W pewnym momencie korsarze podpłynęli bliżej. Mimo ciemności, dało się odczytać jego nazwę - wymalowany czerwoną farbą, brzmiący złowieszczo napis: "Mroczne Widmo". Na głównym maszcie wywieszona została charakterystyczna piracka bandera - czaszka i skrzyżowane poniżej dwie piszczele, białe na czarnym tle.
Drakkar nie był tak duży jak wojskowy galeon, nadrabiał to jednak szybkością i zwrotnością.
Jakby tego było mało, wzmógł się wiatr, który szybko przeszedł w wichurę.
- Zaraz będą dokonywać abordażu. - zawołał do nich kapitan, starając się przekrzyczeć huk armat i ryk wiatru. - Przygotujcie się.
Kompani czekali w napięciu i trwali na posterunku, mimo obryzgujących ich raz po raz spienionych morskich fal, starając się równocześnie unikać latających wokół nich kul.
Oczekiwany abordaż jednak nie nastąpił. Obydwa okręty nadal prowadziły wymianę ognia, z czasem jednak przerwy między poszczególnymi salwami robiły się coraz rzadsze. Wreszcie, gdy już zaczęło robić się widno, działa na drakkarze zagrzmiały po raz ostatni, po czym ucichły na dobre. Również i galeon przestał strzelać. Wydawało się, że Mroczne Widmo dało za wygraną.
Gdy wreszcie nastał nowy dzień i zrobiło się jasno, można było w pełni ocenić straty. Szczęśliwie, na pokładzie Sztormu nikt nie zginął. Trzech członków załogi zostało rannych. Złamał się jeden z mniejszych masztów, dwie armaty wypadły przez dziurę w burcie, okręt miał też w kilku miejscach dziury - dało się jednak je naprawić i sam okręt był zdolny do dalszego rejsu.
Znacznie gorzej wyglądał drakkar - tam złamany został główny maszt, a piracka bandera runęła gdzieś do morza. Oprócz tego statek był w wielu miejscach podziurawiony i znacznie stracił na szybkości. Mroczne Widmo było teraz w odwrocie. Po krótkim namyśle, kapitan galeonu postanowił doścignąć korsarzy, wziąć żywcem tak wielu, jak tylko zdoła, aresztować ich i dostarczyć do Szarej Przystani. Na nic zdały się protesty kompanów, którym zależało na ściganiu bandytów.
Uszkodzony drakkar nie był teraz w stanie uciec. Galeon w każdej chwili znajdował się coraz bliżej niego.
Gdy już oba statki się zrównały, można było dojrzeć grupę korsarzy, skupionych na głównym pokładzie wokół swego kapitana. Trzymali w ręku broń, a w ich oczach była determinacja.
- Poddajcie się! - krzyknął do nich kapitan Sztormu - A osobiście dopilnuję, by sędzia potraktował was łagodnie.
- Czyli zamiast być przypalani gorącym żelazem i powieszeni, w akcie łaski jedynie zawiśniemy na szubienicy, bez tortur? - zawołał szyderczo V - r, zwany Łupieżcą. - Dziękujemy kapitanie za taką szczodrość, ale jednak nie skorzystamy z tej propozycji.
- Proces i tak was czeka, czy tego chcecie, czy nie. Za swoje wszystkie czyny prędzej czy później będziecie musieli odpowiedzieć!
- Skoro tak bardzo pragniesz zaprowadzić nas pod sąd, spróbuj wziąć nas żywcem!
Kapitan galeonu rozejrzał się i po raz pierwszy zwątpił. Jego przeciwnicy byli zabijakami, doświadczonymi w walce. On sam zaś miał aż trzech ludzi rannych, a pozostała część załogi mogłaby mieć trudności z pokonaniem korsarzy. Można było wprawdzie ostrzelać drakkar z armat, to jednak oznaczałoby zatopienie go wraz z załogą. Kapitan był jednak człowiekiem sprawiedliwym i wolał spróbować złapać wszystkich żywcem i oddać pod sąd, jeśli tylko będzie taka możliwość. A sam drakkar odholować do Szarej Przystani. Nie bez znaczenia był też fakt, że taki czyn przyniósłby mu wielką sławę i zapewne bogactwo, a może nawet jakiś tytuł szlachecki.
W tej sytuacji stary wilk morski zdecydował się poprosić o pomoc swoich pasażerów. Kompani długo zastanawiali się nad tą kwestią. Nie ulegało wątpliwości, że walka wręcz z korsarzami może okazać się dla niektórych z nich ich ostatnią walką w życiu.
- Coś mi właśnie chodzi po głowie... - oświadczył nagle Jankiel.
- Może jakaś mucha? - zażartował Widzu.
Brodacz tylko westchnął. I podjął: - Mam pewien pomysł. Być może obejdzie się bez rozlewu krwi. Chyba wiem, jak z nimi negocjować.
Pozostali patrzyli na niego z zaciekawieniem. Jankiel tymczasem wymógł na kapitanie, by zaprosić V - r do negocjacji i dać mu na ten czas gwarancję nietykalności. Kapitan zgodził się, ręcząc swoim słowem. V - r po krótkim wahaniu też się zgodził i wkrótce po prowizorycznie postawionej kładce między okrętami, wszedł na pokład Sztormu. Cały czas jednak stał przy burcie, gotów w każdej chwili wrócić na swój drakkar, gdy tylko ktoś wykona podejrzany ruch w jego stronę. Patrzył na wszystkich podejrzliwie, każąc im trzymać się na dystans i samemu trzymając broń w pogotowiu. Kapitan galeonu i jego załoga patrzyli z kolei na niego podejrzliwie, również trzymając dłonie na rękojeściach mieczy i szabli. Kompani tymczasem obserwowali to spotkanie z mieszaniną niepewności i zaciekawienia.
- Na początek chciałbym podziękować obydwu panom, że zgodziliście się na to spotkanie. - rozpoczął Jankiel. - Jak dobrze wiecie, mamy sytuację patową. Jeden z was za wszelką cenę chcę aresztować drugiego. A drugi nie da się pojmać żywcem, w związku z czym niechybnie czeka nas rozlew krwi. Chyba, że zastosujemy trzecie rozwiązanie.
- Trzecie? - zapytali jednocześnie zdziwieni kapitanowie obu okrętów.
- Owszem - potwierdził brodacz i uśmiechnął się. - Wiele nas różni, choćby motyw naszych ostatnich działań - jedni szukają przygód, inni chwały i splendoru, a jeszcze inni łupów. Ale jest też coś, co wszystkich nas łączy: chęć wzbogacenia się. A tak się szczęśliwie składa, że kilka dni temu płynęła tędy grupa łotrów, za których głowy wyznaczono wysoką nagrodę. Na tyle wysoką, że wystarczy jej dla wielu. Moglibyśmy więc połączyć siły.
- Połączyć siły? - kapitan galeonu niemal się zakrztusił z wrażenia. - Z nim? Z tym mordercą i łotrem? I jego parszywą kompanią?
V - r spojrzał na niego z pogardą.
- Bacz na słowa, kapitanie. Jesteśmy wyjętymi spod prawa banitami między innymi z powodu takich jak ty. Już nie pamiętasz, jak podczas wojny walczyliśmy po jednej stronie przeciwko wspólnemu wrogowi? A kiedy tylko przestaliście nas potrzebować, odwróciliście się od nas i skazaliście na los wygnańców, przyprawiając nam łatkę najgorszych szumowin. - zakończył i splunął przez burtę.
- Nawet jeśli kiedyś postępowaliście właściwie, wasze późniejsze, liczne złe uczynki sprawiają, że ja z wami na pewno nie będę współpracować - odrzekł stary wilk morski. I zwrócił się w stronę Jankiela: - Przykro mi, zacny panie, ale skoro już niemal mam w garści piratów, zrobię wszystko, by ich pojmać i dostarczyć pod sąd.
- A ja i moi towarzysze zrobimy wszystko, by ci to uniemożliwić. - odpowiedział mu brodacz. - Przykro mi, kapitanie, ale ty masz swoje plany, a my mamy swoje. Zbyt długo już ścigamy tamtych psubratów, a V - r i jego ludzie są nam potrzebni. Kiedy wyruszaliśmy w podróż, wydawało nam się, że damy sobie z nimi radę, ale w Szarej Przystani okazało się, że bandyci zdołali sterroryzować mieszkańców i uprowadzić sporej wielkości statek. Zatem są najprawdopodobniej dosyć liczną zgrają i będą dla nas trudnym przeciwnikiem. Pomoc korsarzy będzie nam niezbędna.
- Skąd pewność, że ja i moi ludzie się na to zgodzimy? - V - r zmrużył oczy.
- Ależ zgodzicie, zgodzicie - Jankiel uśmiechnął się chytrze. - Płynąc z nami macie szansę nie tylko na wolność, ale i być może na niezły łup. Zostając tutaj czeka was śmierć w walce bądź stryczek. Uciec nie dacie rady, bo wasz drakkar jest za bardzo uszkodzony i najpewniej za chwilę pójdzie na dno. Zająć Sztormu też nie dacie radę, jest was zbyt mało. Zresztą nawet, gdyby jakimś cudem wam się to udało, nie będziecie w stanie nim płynąć. Brakuje wam ludzi.
V - r zastanowił się nad tymi słowami.
- Wygląda na to, że nie mamy wyboru - powiedział wreszcie.
- Nie macie - potwierdził Jankiel. - Tymczasem kapitana Sztormu odstawimy do Szarej Przystani. Skoro nie chce brać udziału w dalszej wyprawie, nie będziemy go zmuszać. Jego rannym ludziom przyda się zaś medyk, który opatrzy ich na stałym lądzie.
- Chcesz płynąć z korsarzami bez nas? - zdziwił się kapitan. - A jeśli oni zechcą poderżnąć wam gardła podczas snu?
- Nie zrobią tego - odparł pewnie brodacz - bo będą nas potrzebować. Są zbyt nieliczni, żeby móc samodzielnie poprowadzić w rejs tak duży statek, jak ten wojskowy galeon. A to właśnie nim popłyniemy.
- Że co? - wykrzyknął wzburzony stary kapitan. - Nie oddam wam mojego statku.
- A ja mojego nie porzucę - rzekł dobitnie V - r.
- Drakkar i tak jest stracony, czy tego chcesz, czy nie. - odrzekł Jankiel. - Jest zbyt uszkodzony, by mógł nadawać się na dalszą wyprawę. Jedyne, co możemy zrobić, to przenieść wasze rzeczy i ładunki z Mrocznego Widma na Sztorm. Sam drakkar możemy wziąć na hol i spróbujemy dostarczyć go w jednym kawałku do Szarej Przystani. Być może kiedyś go odzyskasz, a być może zdobędziesz lub kupisz sobie nowy. Ostatecznie to tylko zbitek desek. Ty zaś, kapitanie, nie obawiaj się, nie ukradniemy tobie galeonu. Jedynie go na jakiś czas pożyczymy i postaramy się zwrócić, gdy już wykonamy zadanie. A w międzyczasie przybędziesz do Szarej Przystani na pokładzie osławionego drakkaru. Możesz nawet rozpowiedzieć, że V - r i jego załogę pochłonęło morze. Tak będzie lepiej dla wszystkich. Ty zyskasz sławę, korsarze - wolność i szansę na nowe życie, a ja i moi towarzysze - być może bogactwo. A jeśli nie, to chociaż przeżyjemy niezłą przygodę! - zakończył, uśmiechając się.
Kapitanowie obydwu statków przez jakiś czas milczeli, rozważając te słowa. W końcu doszli do wniosku, że nie mają wyboru i się zgodzili.
Przystąpiono do przeładunku towarów - z pokładu drakkaru na galeon przeniesiono rzeczy korsarzy i szalupy ratunkowe, gdyż o dziwo po morskiej bitwie okazały się one mniej uszkodzone niż szalupy z galeonu. Jedną pozostawiono na drakkarze, dla starego kapitana i jego załogi, którzy przeniósł się tu teraz razem z bagażami.
Wreszcie Sztorm zaczął płynąć, biorąc na hol Mroczne Widmo. Sprzyjał im wiatr więc pomimo uszkodzeń, oba statki mknęły dość szybko przez spienione morskie fale.
Jankiel stał na górnym pokładzie galeonu, otoczony przez kompanów.
- I co wy na to? - przeciągnął się, zadowolony z siebie. - Nieźle to rozegrałem, nie?
- Owszem! - potwierdził z podziwem Bartłomiej, popijając grzańca. - Słowa uznania!
- To było zajebiste, ziomek! - zawołał Zak i wyciągnął fajkę. - Naprawdę ich załatwiłeś, kurwa!
Barbra nawet rzuciła się Jankielowi w objęcia.
- Ty jesteś taki mądry... zawołała przymilnie.
- Och dziękuję, Barbuszko. - brodacz aż się zarumienił, co było rzadkim zjawiskiem w jego przypadku.
Cała sytuacja nie przypadła do gustu Brzozikowi.
- Ej kurna, co się dzieje? - pytał rudy, wyraźnie zaniepokojony.
Barbra zwolniła z objęć Jankiela, równocześnie puszczając do niego dyskretnie oko tak, by Brzozik tego nie widział.
V - r i jego ludzie cały czas trzymali się od kompanów na dystans, patrząc na nich nieufnie. Wyjątek stanowił jeden z korsarzy, który wpatrywał się w nich dziwnym, nieco tępym wzrokiem. W pewnym momencie zaczął się nawet ślinić.
Po kilku godzinach rejsu zauważyli w oddali linię brzegową, a w końcu - Szare Miasto. W tym miejscu postanowili się rozdzielić. Zdjęli z holu drakkar, zostawiając go staremu kapitanowi i jego załodze, razem z szalupą, która była na jego pokładzie, by mogli nią dopłynąć do brzegu, gdyby drakkar zaczął tonąć.
Kapitan ostrzegł im, by nie ufali zanadto korsarzom, przypomniał o ich obietnicy zwrotu galeonu po wykonaniu zadania, wreszcie rzucił kilka słów na pożegnanie i razem ze swoją załogą skierowali się w stronę domu.
Tymczasem Sztorm wykonał zwrot i ruszył z maksymalną prędkością z powrotem na otwarte morze. Bandyci, których ścigali, mieli już nad nimi 3 dni przewagi, trzeba było zatem prowadzić intensywny pościg.
Pod wieczór postanowiono w końcu przynajmniej spróbować się zintegrować. Najlepszym sposobem był oczywiście alkohol. Pretekst do wypicia szybko się znalazł - Słownik oświadczył, że ma urodziny więc zaprasza wszystkich na popijawę.
Niektórzy mieli wrażenie, że już świętowali jego urodziny i to całkiem niedawno, ale w końcu była to dobra okazja, by móc się wspólnie napić więc machnęli na to ręką.
Korsarze mieli kilka skrzyń rumu, zatem właśnie tym trunkiem niemal wszyscy postanowili się raczyć. Wyjątkiem były tylko osoby, które alkoholu nie piły w ogóle oraz V - r, który wolał miód pitny.
Początkowo pito dosyć zachowawczo. Po kilku kolejkach szybko jednak prysła wzajemna niechęć i zapanowała wesoła atmosfera. Kompani opowiadali o swoich wcześniejszych przygodach, starali się też co nieco powiedzieć o każdym z nich. Niektórym historyjki były kwitowane gromkim śmiechem - najbardziej dotyczyło to opowieści o Wojtku i jego ekscesach.
Wreszcie przyszła kolej, by to korsarze powiedzieli coś o sobie.
- Jak już mieliście okazję usłyszeć przy okazji mojej wymiany zdań z tym starym pierdzielem, kapitanem Sztormu, ja i moi ludzie walczyliśmy kiedyś w służbie królestwa. Mieliśmy listy kaperskie podpisane przez samego króla i oficjalne przyzwolenie, ba - rozkaz nawet - by napadać i łupić statki pływające pod banderą królestwa, z którym trwała wojna. Nasze zasługi były doceniane w kraju, a mieszkańcy traktowali nas z szacunkiem i często hojnie wynagradzali za to, iż nie pozwalamy obcym okrętom zbliżyć się do ich ziem. Wojna okazała się zwycięska dla naszego królestwa, chociaż niestety już nie dla nas samych. Król zyskał nowe ziemie, ale w zamian zobowiązał się, że wszystkich korsarzy osądzi jak bandytów za ich czyny dokonane na wojnie. Oczywiście dla nas to było nie do przyjęcia. Nie mogliśmy zejść na ląd, gdyż zostalibyśmy natychmiast aresztowani. Nie mieliśmy wyboru, by przeżyć, musieliśmy pływać naszym drakkarem i atakować inne statki, głównie handlowe. Ale nie wierzcie w te wszystkie opowieści o krwawych mordach. To wszystko bzdury, rozpowiadane, by nas jeszcze bardziej oczernić. Zabijaliśmy tylko w walce, gdy nie dało jej się już uniknąć. Interesowały nas tylko łupy materialne, które mogły zapewnić nam dalsze przetrwanie.
- Jak widać - ciągnął V - r, popijając miód pitny z rogu - możni tego świata podjęli decyzję o naszym losie ponad naszymi głowami. A my w jednej chwili staliśmy się banitami, wykluczonymi ze społeczności jednym królewskim podpisem pod traktatem pokojowym. Nie mając większego wyboru, zajęliśmy się robieniem tego, co wcześniej, tyle że teraz już wbrew prawu i na własną rękę. Ściągnęło to na nas oczywiście gniew wielu, a liczne morskie bitwy, które toczyliśmy, spowodowały znaczne uszczuplenie naszej załogi. Swoje zrobiły też choroby, które mocno dały nam się we znaki tej jesieni. Ostatecznie została nas garstka, tych kilkoro ludzi, którzy znajdują się w tej chwili obok mnie. Od tygodni nie natrafiliśmy na żaden statek, który moglibyśmy złupić. Aż do wczoraj. W akcie desperacji postanowiliśmy was zaatakować. Jak to się skończyło, wszyscy wiemy. Muszę przyznać, że broniliście się zaciekle i okazaliście się godnym przeciwnikiem. Chyba was nie doceniliśmy - zakończył, ocierając z brody resztki miodu.
- A my z kolei uważaliśmy was początkowo za zwykłych łotrów, ale teraz muszę powiedzieć, że trochę bardziej was rozumiem - przyznał Bartłomiej.
Zapadło długie milczenie. Wszyscy wpatrywali się w swoje kufle i rogi do picia, pogrążając się w zadumie.
- Miau! - zamiauczał nagle głośno Decp.
- Srau! - odpowiedział mu Słownik.
_________________
 
 
Davos 
Überszlachta
Freeeedooooom!


Wiek: Tak
Dołączył: 18 Wrz 2013
Posty: 23587
Skąd: Litwini wracają?

Medale: 10 (Więcej...)

Wysłany: 2015-01-20, 14:34   

Ciąg dalszy


Tymczasem jeden z korsarzy, ten sam, który wcześniej przyglądał się tępym wzrokiem kompanii, teraz robił to samo, tyle że jeszcze bardziej natarczywie. Szczególną uwagę skupił on na dziewczynach, uśmiechając się obleśnie w ich stronę.
W pewnym momencie nie wytrzymał, wstał i podszedł do Barbry.
- Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką spotkałem - oświadczył, a z kącika jego ust poleciała ślina. - Może zostaniesz moją dziewczyną?
- Niestety, ale raczej nie skorzystam z tej oferty - odpowiedziała Barbra i zachichotała.
Korsarz niezrażony podszedł do Moni.
- Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką spotkałem. - oświadczył, a z kącika jego ust poleciało jeszcze więcej śliny. - Może zostaniesz moją dziewczyną?
- Spadaj! - oświadczyła dobitnie Moni.
To już wyraźnie zdenerwowało Brzozika.
- Ej ty, odczep się od moich dziewczyn - rudy pogroził pięścią natrętowi.
Ten jednak nie przejął się jego słowami i podszedł do Agnieszki, zwanej Rudą.
Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką spotkałem - oświadczył, śliniąc się już wyjątkowo obficie - Może zostaniesz moją dziewczyną?
Agnieszka, zwana Rudą, wyjaśniła mu uprzejmie, że już kogoś ma.
Korsarz niezrażony podchodził do kolejnych dziewczyn, śliniąc się niemiłosiernie.
- A temu, kurwa, co dolega? - zdziwił się Zak.
- Myślę, że niejedno - odpowiedział Jankiel, pijąc leniwie rum.
V - r tylko wzruszył bezradnie ramionami.
- To jest wyjątkowo ciężki przypadek - zaczął wyjaśniać. - Chyba już nie do odratowania.
Korsarz tymczasem znalazł się już w pobliżu Sharvari i opowiadał jej, że jest najpiękniejszą kobietą, jaką w życiu widział. Sharvari obrzuciła go stekiem wyzwisk, które dobitnie wyrażały, co sądzi o jego tanich podrywach.
V - r w końcu nie wytrzymał.
- Krokorok, zostaw miłe panie w spokoju! - warknął głośno. - I siadaj na dupie.
Jego podwładny skrzywił się na te słowa, ale w końcu niechętnie wykonał rozkaz i zajął swoje miejsce przy stole.
- Zaiste, widzę iż bardzo ciekawie zapowiada się dalsza podróż - zakpił Jankiel. - Myślę, że będę mieć z tym człowiekiem sporo uciechy - dodał, zacierając z radości ręce.
- Szkoda nim sobie w ogóle zawracać głowę - rzekł kwaśno V - r.
- To może w takim razie przedstawisz nam resztę swojej załogi? - zaproponował Bartłomiej.
- Jak sobie życzycie. Zatem może zacznę od mojego zastępcy. Panie i panowie, oto mój pierwszy oficer: Mackers.
Mackers skłonił się w stronę kompanów. Ci odwzajemnili pozdrowienie skinieniem głowy.
- Po jego prawej stronie - kontynuował V - r - siedzi reszta mojej załogi: Cinereo, Klik i człowiek, którego imienia właściwie sami nie znamy. Ale całkiem dobry z niego chłop. Dalej jest Marcin Pięć Pięć Pięć Dwa Dwa - tak go nazywamy, bo te właśnie cyfry ma wytatuowane na ramieniu. Pytaliśmy go kiedyś, co one oznaczają. Odpowiedział, że ilość dziewic, z którymi spał. Oczywiście nikt z nas w to nie uwierzył. Bardziej prawdopodobne, że te cyfry wypalili mu jeszcze w poprzednim więzieniu, w którym siedział za przemyt. No i jest jeszcze dwóch czarnuchów, których wyzwoliliśmy podczas napadu na jedną z handlowych kog przewożących niewolników z Czarnego Lądu do Nowego Świata. Podobno zostali złapani, bo ich wódz sprzedał ich za paczkę fajek, chociaż bardziej prawdopodobne, że zwyczajnie nie potrafili spierdolić przed siatką. Tak czy inaczej, im dwóm udało się przeżyć nasz atak. W podzięce za ratunek obydwaj ślubowali mi służbę, chociaż prawdę mówiąc nie ma z nich większego pożytku. Jeden unika pracy jak ognia i śpi gdzieś po kątach. Z tego względu nazwaliśmy go Kima, bo kimanie jest chyba jego najbardziej ulubioną czynnością. Drugiego nazwaliśmy po prostu Długi Murzyn.
- Czy to z powodu, który mam na myśli? - zapytała z nadzieją w głosie Brutalka, czerwieniąc się na twarzy.
V - r przyjrzał jej się uważnie.
- Niestety muszę cię rozczarować, pani - odrzekł kurtuazyjnie. - Ten czarnuch nałogowo oddaje się hazardowi. Z bardzo średnim zresztą skutkiem. Z tego powodu popadł w liczne długi. I stąd jego przydomek.
Brutalka wyglądała na mocno rozczarowaną tą odpowiedzią.
- Faktycznie, ciekawych ludzi masz w załodze, kapitanie - potwierdził Jankiel. - Ale pod względem dziwnych osobowości raczej nie możecie się z nami równać. My w naszych szeregach mamy między innymi nałogowego pijaka, człowieka z permanentną sraczką, mistrza sucharów i miłośnika slipów w jednym, geja, barda klnącego jak szewc, tropiciela, archeologa, maniaka żółwi i jego żonę - bogini sztormów, rudego, dziewczynę, którą wolny czas uwielbia spędzać w studni, kolejną, która wróży przyszłość z erotycznych snów, polimorfa zmieniającego się w sarnę, człowieka chodzącego w stroju obleczonym szyszkami, miłośników baśni z dalekiego wschodu....
- ... i miłośnika nieletnich dziewczynek - zakończył za niego Widzu.
Jankiel już szykował się, by coś powiedzieć, ale ubiegł go skośnooki.
- Nie zapominajmy, że mamy jeszcze w naszych szeregach Wojciecha.
V - r parsknął śmiechem
- Zaiste, ciekawa to kompania - przyznał - ale nie zapominajcie, że my u siebie mamy Krokoroka.
- Dobra, wygrałeś - musieli przyznać kompani. - Jego chyba faktycznie nic nie przebije.
Krokorok tymczasem wstał od stołu i wznowił swoje nieudolne podrywy.
- Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką spotkałem - oświadczył Kasi, uśmiechając się do niej obleśnie i ruszając dziwnie brwiami - Zostaniesz moją dziewczyną?
Kasia w odpowiedzi pokazała mu środkowy palec.
Korsarz jednak niezrażony podszedł do następnej ofiary.
- Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką spotkałem - oświadczył, śliniąc się i jeszcze intensywniej ruszając brwiami - Zostaniesz moją dziewczyną?
- Zostaw mnie w spokoju! - krzyknął przestraszony Kicerk. - Nie jestem dziewczyną!
Krokorok wpatrywał się w niego zdezorientowany.
- Zaiste, pokraczna to istota - skonstatował Jankiel. - Skąd wy go właściwie wytrzasnęliście?
V - r wydął wargi.
- Mackers porwał go kiedyś dla okupu - wyjaśnił. - Ale rodziciele Krokoroka nie chcieli za niego zapłacić. I tak już został wśród nas.
- A nie mogliście oddać go za darmo? - dopytywał Widzu.
- Myślisz, że nie próbowaliśmy? - żachnął się V - r. - W pewnym momencie byliśmy już tak zdesperowani, że chcieliśmy nawet dopłacić, byle tylko rodziciele Krokoroka wzięli go z powrotem. Ale oni oświadczyli, że skoro już go porwaliśmy, to teraz możemy go sobie zatrzymać i sami się z nim będziemy męczyć.
- Ja bym go chyba wyrzucił za burtę. - powiedział Zak, paląc w zadumie fajkę.
- Tego też już próbowaliśmy - odrzekł Mackers. - Ale Krokorok, chociaż nie umie pływać, jakimś dziwnym zrządzeniem losu cały dzień utrzymywał się na powierzchni. Wygląda na to, że nawet morze nie chce przyjąć tego dziwadła.
- Sami widzicie, że jesteśmy na niego skazani - westchnął V - r. - Ciężką pokutę przyszło nam odprawić za nasze uczynki. Już chyba wolałbym stryczek...
Krokorok tymczasem stanął na środku pokładu i rzucił donośnie:
- Chce ktoś może usłyszeć kawał dla dorosłych?
Nikt nie wyraził zainteresowania, ale korsarz nie rezygnował i krzyczał dalej:
- A może ktoś chciałby usłyszeć śmieszną historyjkę? - krzyczał, śliniąc się - A może chce ktoś poznać przepis na dobre ciasto?
Pozostali tylko westchnęli z rezygnacją.
Tymczasem zapadła już noc. Na górnym pokładzie wspólna biesiada trwała jednak w najlepsze i większość uczestników ani myślała, żeby udać się na spoczynek. Antek na chwilę gdzieś wyszedł. Po niedługim czasie wrócił, przebrany za żółwia.
- I jak? - zapytał wszystkich zgromadzonych. - Podoba się wam?
Większość osób nie przejawiła zbytniego zainteresowania. Kilkoro z nich jedynie niemrawo pokiwało głowami.
- I tylko tyle? - pytał rozczarowany Antek. - Żadnej komci?
Nikt nie raczył mu odpowiedzieć. Antek wyszedł naburmuszony.
Zak tymczasem wyjął swoją lutnię i zaintonował kilka podróżniczych pieśni. Niektórzy nawet zaczęli tańczyć w rytm muzyki. Zabawa rozkręciła się na dobre.
Mijały kolejne godziny. Część uczestników udawała się po kolei spać.
Gdy wstali nad ranem i weszli na górny pokład, ze zdziwieniem odkryli, że Jankiel i V - r siedzieli nadal przy stole, popijając bliżej nieokreślone trunki. Wyglądali na mocno znużonych. Ich oczy były przekrwione, sylwetki zgarbione, oni sami zaś nieco już bełkotali. Jak na taką jednak ilość wypitego alkoholu, trzymali się całkiem nieźle.
- Wy jeszcze tutaj? - zapytała ich Agnieszka, zwaną Rudą.
- A owszem, hep. - odpowiedział z czknięciem V - r. I dodał: - Przez całą noc poznawaliśmy się coraz bardziej. Prawda, Włochata Klato?
- Prawda, Włochata Dupo! - potwierdził Jankiel, również nieco bełkotliwie.
- Chyba poznali się lepiej niż sądzimy - zauważył skośnooki. - Może lepiej nie wnikajmy w szczegóły.
Wstawał nowy dzień. Wszyscy powoli zaczęli do siebie dochodzić po wczorajszej popijawie. Wydawało się jednak, że kogoś brakuje.
- A gdzie Pan Wacek? - zapytał Brutalkę Widzu.
- Odszedł z naszej drużyny - odpowiedziała rudowłosa dziewczyna. - Zostawił mi list, w którym napisał, że jego czas już nadszedł i rusza w świat, by załatwić swoje sprawy. Na pamiątkę zostawił mi jednak jeden ze swoich wynalazków, który na pewno będzie mi dobrze służyć - dziewczyna zarumieniła się. - Na pamiątkę nazwę go tak, jak zwał się jego wynalazca: Pan Wacek. I będę go trzymać w szufladzie w mojej kajucie - zakończyła z lekkim uśmiechem.
- Szkoda tylko, że odpłynął na jednej z moich szalup. - zauważył kwaśno V - r.
Tego dnia postanowiono, że skoro nie ma już wśród nich starego kapitana Sztormu i jego załogi, trzeba wybrać nowe władze, które będzie mogło decydować o losach dalszej wyprawy. Zadecydowano, iż władze te zostaną wyłonione spośród kompanów, oni to bowiem stanowili główny motor napędowy całej wyprawy na bandytów. Decyzją większości nowym kapitanem został Bartłomiej. Do nowych władz zostali też wybrani: Davos, Agnieszka, zwana Rudą, Sharvari, Kasia, Słownik. W ostatniej chwili dołączył też do nich człowiek z wilkiem w herbie, zwany Chodnikowym Wilkiem. V - r pozwolono jednak zachować kontrolę nad jego podwładnymi. Najbardziej zależało mu zresztą, by móc rozkazywać Krokorokowi.
Spisano też specjalny regulamin zachowywania na statku, który miał obowiązywać wszystkich, nawet V - r i jego ludzi. Niektórzy, zwłaszcza Jankiel i Icywind, mocno kręcili nosami, ale ostatecznie wszyscy go zaakceptowali.
Ten dzień upłynął dosyć spokojnie. Galeon płynął żwawo przed siebie. Nikt z podróżnych nie był skoro do dłuższej rozmowy, każdy starał się jakoś pokonać kaca, który męczył ich od popijawy urządzonej poprzedniego wieczora.
Gdy nastał nowy dzień, czekała ich niemiła niespodzianka. Nigdzie nie było widać Qtasiorra.
- Zanim zaczniecie go szukać, muszę wam coś wyznać - oświadczył głośno Bartłomiej. - Qtasioro przyszedł do mnie tuż nad ranem i powiedział, że nie może z nami dalej płynąć.
- Że co? - zdziwił się skośnooki. - Przecież on był inspiratorem całej wyprawy...
- To prawda - potwierdził smutno Bartłomiej. - Ale Qtasiorro twierdził, że ma jakieś ważne powody, które zmuszają go do porzucenia dalszej wyprawy. Kazał was przeprosić i zapewniał, że na pewno damy sobie radę bez niego. A gdy wzeszło słońce, wszedł do szalupy i popłynął w siną dal.
- A to kutas! - mruknął pod nosem Zak.
- A ja straciłem kolejną szalupę. - skrzywił się V - r.
- Cóż, nic już nie poradzimy. - skwitował Bartłomiej. - Proponuję napić się czegoś mocniejszego. A potem ruszajmy w dalszą drogę.
Krokorok tymczasem biegał po pokładzie, nadal próbując nieudolnie podrywać dziewczyny. Gdy jego plany spaliły na panewce, proponował wszystkim opowiedzenie śmiesznych historyjek i dowcipów dla dorosłych, ale nikt nie był tym ani trochę zainteresowany.
- Ja wcale nie jestem Błaznem z Milanosa! - oświadczył nagle.
- O co mu się znowu rozchodzi? - zdziwił się Jankiel.
Mackers westchnął.
- Milanos to jedna z wysp na Morzu Południowym - wyjaśnił. - Na dworze tamtejszego króla mieszka ponoć jakiś prześmiewca, urzędujący najczęściej w stroju błazna.
- No dobra, ale co to ma wspólnego z Krokorokiem? - dopytywał Icywind.
- Sami chcielibyśmy to wiedzieć - westchnął ponownie Mackers.
Korsarz tymczasem spojrzał na nich tępo, a następnie wykrzyknął:
- Krokorok, Krokorok, Krokorok, git!
- Ja pierdolę, co za zjeb... - skrzywił się Zak.
Pozostali się zaśmiali. Krokorok tymczasem znów próbował zalecać się do dziewczyn. Z bardzo mizernym skutkiem.
- Żadna z was nie chce mieć takiego przystojnego chłopaka jak ja? - pytał je, mrugając charakterystycznie brwiami i śliniąc się.
- Kuwa, nie mogę z niego - śmiał się skośnooki. - Czy ten przygłup w ogóle coś potrafi?
- Założę się, że na walce zna się równie dobrze, co na chędożeniu - wtrącił szyderczo Jankiel.
- I masz rację - przyznał V - r. - Gdy do nas dołączył, daliśmy mu do ręki oręż, by sprawdzić, czy da sobie z nim radę. Niemal od razu stało się jasne, że Krokorok o walce nie wie kompletnie nic. Gdy spał, podmieniliśmy mu zatem dyskretnie broń, by nie pokaleczył siebie bądź któregoś z nas przez swoją głupotę. Teraz ma u pasa przytroczony gumowy miecz. Tylko błagam, nie mówcie mu, jaka jest prawda. On ciągle myśli, że to prawdziwy oręż.
- Nie powiemy - zapewnili go ze śmiechem pozostali.
Reszta dnia upłynęła spokojnie. Pod wieczór jeszcze pojawił się Antek, tym razem przebrany za jakąś postać z niebieskimi włosami. Jak zwykle, prosił wszystkich o ocenę, ale że nikt nie raczył tego skomentować. Antek odszedł zrezygnowany.
Następnego dnia o świcie wszystkich zbudził Bartłomiej.
- Szybko! - wołał. - Chodźcie na górny pokład! Wojtek zwariował!
Wszyscy czym prędzej nałożyli na siebie ubranie, po czym poszli zobaczyć, o co chodzi. Na miejscu zastali widok, który przekroczył ich najśmielsze wyobrażenia - Wojtek, cały zadowolony z siebie, paradował w... w sukni ślubnej.
- Dzieeeeeeeńńńń dddooooooobrrrryyyyyy! -zawołał na ich widok, rechocząc.
- Wojciechu, natychmiast się uspokój - skarciła go Agnieszka, zwana Rudą. - Skąd ty to w ogóle wziąłeś?
- Zabrałem z kufra swojej matki - oświadczył dumnie młodzian, po czym podszedł do Sharvari i oświadczył prosto z mostu:
- Wyjdziesz za mnie?
Dziewczyna z jeleniem w porożu w herbie, zdzieliła go w pysk otwartą dłonią.
- Wojtek, zdejmij to natychmiast! - zawołał tymczasem Bartłomiej.
Wojtek wykonał polecenie, chociaż niezupełnie w taki sposób, jaki życzyliby sobie tego inni. Zdjął on z siebie szybkim ruchem suknię ślubną i wyrzucił ją za burtę. Okazało się, że pod spodem jest zupełnie nagi.
- Fuu - skrzywiła się z niesmakiem Asik - Zaraz będę rzygać!
- Co, nie podoba ci się mój mały? - zawołał do niej buńczucznie Wojtek i ponownie zarechotał.
Asik tylko przechyliła się przez burtę i puściła solidnego pawia.
- Cóż, słowo "mały" pasuje tutaj idealnie - zauważył Jankiel.
- Wojciechu! - krzyknęła dobitnie Agnieszka, zwana Rudą. - Co ty do cholery wyprawiasz? Opanujże się! To ostatnie ostrzeżenie!
Tęgi chłopak nie wziął sobie do serca jej słów. Wręcz przeciwnie - uśmiechnął się diabolicznie, a następnie wypiął i... nasrał na pokład na oczach wszystkich zgromadzonych.
- Dość tego! - oświadczył dobitnie Bartłomiej. - Tutaj trzeba podjąć radykalne środki. Ludzie odpowiedzialni za porządek, za mną! Musimy się naradzić.
Bartłomiej skierował się w stronę swojej kajuty, a jego zastępcy podążyli za nim. Nie było wątpliwości, iż podczas narady wszyscy byli jednomyślni, po kilku bowiem minutach cały skład zjawił się z powrotem. Agnieszka, zwana Rudą, oświadczyła:
- Przykro mi Wojciechu, ale za to, co zrobiłeś, zostajesz zbanowany. Oznacza to, iż nie możesz kontynuować z nami dalszej podróży. Zostaniesz wsadzony na szalupę ratunkową i płyń, dokąd zechcesz.
- Ciekawe tylko, czy jakakolwiek szalupa na tym świecie wytrzymałaby jego ciężar - zauważył kąśliwie Jankiel.
- Moja wytrzyma! - zapewnił go natychmiast V - r. - Te łodzie zostały wykonane przez najlepszych szkutników w Nordmarze. Tamtejsze drzewa znane są ze swej niezwykłej twardości. Wytrzymałyby na swoim pokładzie nawet ciężar wieloryba. Z Wojciechem też jakoś powinny dać sobie radę.
- No to gnojek ma szczęście. - podsumował Zak, sięgając po fajkę.
- Ja bym go po prostu wyrzucił za burtę. - dodał Jankiel. - Ale taki morski wstrząs mógłby zbudzić krakena. Lepiej nie ryzykować.
Wojciech tymczasem wybałuszył szeroko oczy!
- To niesprawiedliwe! - zawołał rozdzierająco, gdy wsadzano go siłą na szalupę. - Tak nie można! Wszyscy ludzie są wolni!
- Będziesz miał pełną wolność na swojej szalupie - odrzekła sucho Sharvari. - Niech teraz ryby się z tobą męczą!
- Płynę z nim. - oświadczył w tym momencie Pingvin. - Nie zostawię go samego.
Wkrótce szalupę z Wojtkiem i Pingvinem spuszczono na wodę. Wszyscy obserwowali, jak oddala się ona od statku. Pingvin wytrwale wiosłował, a Wojciech krzyczał jeszcze w ich stronę, chociaż słów już nie byli w stanie dosłyszeć.
- Wyrzucenie tego małego koniobijcy to dobra wiadomość dla naszych żołądków. - zauważył Jankiel. - Już i tak zeżarł nam większą część naszych zapasów. Jeszcze kilka dni i musielibyśmy chyba zacząć zjadać siebie nawzajem.
- Wtedy można by powiedzieć, że mamy na siebie ochotę - zażartował Widzu.
Agnieszka, zwana Rudą, miała jednak pewne wątpliwości.
- Zastanawiam się, czy nie zostawiliśmy im zbyt mało racji żywnościowych - oświadczyła, z pewnym zmartwieniem w głosie.
- Dla tego spaślaka nawet wszystkie nasze zapasy byłyby zbyt małą ilością - odpowiedziała z przekąsem Sharvari. - To, co dostali, musi im wystarczyć. Pingvin umie polować więc na pewno sobie poradzą.
Mijały kolejne godziny. Sztorm raźno płynął naprzód, a delikatna bryza smagała twarze wszystkich, którzy znajdowali się na pokładzie. Pogoda im sprzyjała.
Pod wieczór ponownie urządzono zabawę, podczas której palono i pito obficie. Beczki z rumem i pitnym miodem były opróżniane w zawrotnym tempie. W pewnym momencie Brzozik zaproponował rozegranie turnieju w warcaby. On, a także m.in. Mackers, Marcin Pięć Pięć Pięć Dwa Dwa i Davos, a także kilkoro innych osób, usiedli w kącie i zaczęli grać. Pozostali uczestnicy śpiewali głośno jakieś sprośne piosenki, aż w końcu ktoś wpadł na pomysł, by rozegrać konkurs karaoke. Pozostali ochoczo wyrazili zgodę, Zak zaczął więc intonować poszczególne pieśni na lutni, a poszczególni uczestnicy mieli po kolei śpiewać je według słów spisanych na przygotowanych w tym celu kartach. Okazało się, że sporo kompanów posiadało ładny głos. Szczególny prym wiodły dziewczyny. Ostatecznie cały konkurs wygrała Sarenia.
Słownik i Chodnikowy Wilk pili na umór gdzieś w kącie. Po jakimś czasie Słownik wstał i oświadczył, mocno się zataczając:
- Ludzie, kocham was! No normalnie... no normalnie kocham was foreva i w ogóle...Tysiąc serc dla was normalnie!
- Jak ja kiedyś się upiję, to wyrzućcie mnie za burtę, albo przynajmniej gdzieś zamknijcie - mruknęła Sharvari.
- Ciebie to już wyjątkowo kocham, Szarwaro! - krzyknął do niej Słownik - I Kasię kocham! I Barbrę! Jankiela też kocham! I w ogóle ja was wszystkich kocham, no normalnie, no... - bełkotał Słownik.
- Nie słuchajcie go, on jest jakiś pijany, hep. - czknął paskudnie Chodnikowy Wilk. I dodał: - Aśe naebaem!
- Idźcie już spać! - rozkazała Sharvari.
- Dobrze już, dobrze - odrzekł Słownik i razem z Chodnikowym Wilkiem, wzięli się pod ramię i zaczęli ostrożnie iść w stronę swoich kajut, mocno się przy tym zataczając. W pewnej chwili Słownik odwrócił głowę.
- Ale wiecie, że was wszystkich kocham? - zapytał pijacko.
- SPAĆ!
- Dobrze już... Idziemy. - zrobili kilka kolejnych kroków. Słownik zachichotał: - Ale jutro będzie siara, no...
Krokorok tymczasem wznowił po raz kolejny swoje próby podrywania dziewczyn, tym razem opowiadając im, że jest prawiczkiem i próbując wziąć je na litość. Rzecz jasna wszystkie po kolei go wyśmiały. Krokorok odszedł jak niepyszny.
Kasia patrzyła na niego z niesmakiem i powiedziała dobitnie:
- To, co ten człowiek wyczynia, to się w pale nie mieści!
- W głowie też nie. - zażartował Widzu.
Gdy nastała noc, wszyscy w końcu udali się na spoczynek.
Nad ranem wszyscy powoli zaczęli schodzić się na śniadanie. Nigdzie jednak nie było widać Sharvari. Brakowało też jednej szalupy.
- No cóż... - rozpoczął smutnym głosem Bartłomiej - Sharvari wczesnym rankiem poprosiła mnie na rozmowę. Powiedziała, że czuje się wypalona...
- Nic dziwnego - wszedł mu w słowo Widzu. - W końcu to była gorąca dziewczyna. - zażartował.
- Widzu... - Bartłomiej westchnął. I kontynuował: - Jak już mówiłem, Sharvari oświadczyła, że czuje się wypalona i zmęczona obowiązkami, które pełniła od dawna. I musi sobie zrobić przerwę. Kazała was wszystkich przeprosić, ale nie chciała się żegnać oficjalnie. Powiedziała, że tak jej będzie łatwiej.
Niektórzy pokiwali głową ze zrozumieniem. Inni wyraźnie spochmurnieli. Wszyscy pogrążyli się w zadumie.
Zapadła długa cisza.
- Miau! - zamiauczał nagle donośnie Decp.
- Srau! - odpowiedział mu Słownik.
Ponownie zapadła cisza. Każdy zajął się swoimi sprawami. Asik siedziała niedaleko przejścia prowadzącego z jadalni na główny pokład, mając w jednej ręce pędzel, w drugiej paletę z farbami, a przed sobą sztalugę. Uważnie obserwowała każdego przechodzącego, a następnie malowała jego karykaturę.
Mniej więcej po dwóch godzinach ktoś zaczął gwałtownie uderzać w dzwonek pokładowy. Osobą bijącą na alarm okazał się skośnooki.
- Człowiek za burtą! - krzyczał.
Pozostali zerwali się na równe nogi, przybiegli do niego i spojrzeli we wskazanych kierunku.
- Istotnie, na horyzoncie migocze jakiś kształt wielkości człowieka. - powiedziała, Agnieszka, zwana Rudą, mrużąc oczy od promieni słońca.
- To nie jest nikt od nas - odrzekł V - r, który wpatrywał się w to miejsce przez lunetę.
Niezwłocznie wykonano manewr zwrotu statkiem by uratować rozbitka. Gdy podpłynięto bliżej, ujrzano iż na mocno zniszczonej, prowizorycznej tratwie wykonanej ze zbitych bali dryfowała młoda kobieta. Wyglądała na mocno wycieńczoną.
Gdy już wciągnięto ją na pokład, uśmiechnęła się słabo.
- Dziękuję za ratunek! - powiedziała z wdzięcznością. - Gdyby nie wy, czekałaby mnie niechybna śmierć na morzu.
- Napij się tego, to cię rozgrzeje. - Bartłomiej podał jej bukłak z winem. Po drodze jeszcze sam pociągnął z niego solidnego łyka. - I opowiedz nam, czemu właściwie dryfowałaś samotnie na morzu?
- Byłam na statku stojącym na kotwicy w Szarej Przystani - zaczęła opowieść - gdy nagle na pokład wkroczyła liczna grupa uzbrojonych po zęby oprychów. Błyskawicznie sterroryzowali nieliczną załogę i przejęli kontrolę nad statkiem, który następnie uprowadzili. W ten sposób stałam się ich zakładniczką. Na szczęście nie zdążyli mi nic zrobić - pierwszego wieczora większość z nich strasznie się upiła. Mnie udało się wydostać z kajuty, w której mnie przetrzymywano i wykorzystując nieuwagę bandziorów, uciekłam pod osłoną nocy. Niestety na pokładzie nie było żadnej szalupy. Znalazłam jedynie coś, co przypomina tratwę. Prawdę mówiąc, daleko bym nie uciekła, gdyby nie wy.
- Miałaś sporo szczęścia, że wyszłaś z tego bez szwanku - zauważyła Barbra.
- To prawda - potwierdziła dziewczyna. I zrobiła gest świadczący o tym, że właśnie sobie coś przypomniała - Ach, wybaczcie, nadal wam się nie przedstawiłam. Zwą mnie Ascara. Jestem medykiem. Gdyby ktoś z was miał kiedyś problemy ze zdrowiem, zgłaszajcie się do mnie. Może w ten sposób zdołam wam się odwdzięczyć za ratunek.
Gdy kończyła mówić te słowa, dostrzegł ją Krokorok. Momentalnie podbiegł do dziewczyny, śliniąc się, uśmiechając obleśnie i mrugając charakterystycznie brwiami. Z jego bełkotu można było wywnioskować, że proponuje młodej adeptce medycyny, by została jego dziewczyną.
Ascara patrzyła na niego z niesmakiem. Podobnie jak i pozostali.
- Choroby psychiczne też potrafisz leczyć? - zapytał z nadzieją V - r.
- Niestety nie. - pokręciła głową dziewczyna.
- Szkoda... - V - r był wyraźnie zawiedziony.
- Przykro mi, ale na farmie tego nie uczyli... - powiedziała Ascara.
- Dorastałaś na wsi? - zdziwił się Icywind.
- A skąd! - zaśmiała się dziewczyna. - Miałam na myśli jedną z nauk, którą poznawałam na akademii medycznej. Farmakologię.
- Ta farma by nawet do ciebie pasowała. - wtrącił Widzu - W końcu niezła z ciebie jałówka... - zażartował.
Wszyscy spojrzeli na niego znacząco.
- Widzu... - westchnęli.
Krokorok tymczasem znów zaczął coś bełkotać. Po chwili podniósł głos i zaczął krzyczeć. Wyglądał na mocno wzburzonego.
- Kuwa, o co mu znowu chodzi? - dopytywał skośnooki.
- Patrzcie tylko, co ona robi! - krzyknął Krokorok w odpowiedzi i wskazał ręką na Asik, rysującą karykatury.
- No i? - dopytywali pozostali.
- No ona narysowała mnie! - darł się korsarz. - A przecież to jest zabronione!
- A to niby czemu?
- Bo mój wizerunek jest chroniony! Poza tym na innych statkach takie coś jest zabronione!
Pozostali ryknęli śmiechem na te słowa. Krokorok spurpurowiał na twarzy.
- Wiecie co? - obwieścił donośnie. - Mam już tego dosyć. Róbcie sobie co chcecie. Opuszczam was! - to mówiąc, podszedł do szalupy i przełożył jedną nogę przez burtę. I nagle zastygł w bezruchu. Stał tak w rozkroku długą chwilę, z jedną nogą w szalupie i drugą ciągle na pokładzie. Na jego twarzy odmalowywał się dosyć tępy wyraz twarzy.
Inni obserwowali to z wyraźnym rozbawieniem, czekając na dalszy rozwój wypadków.
- Albo wiecie co? - odezwał się w końcu Krokorok. - Jednak zmieniłem zdanie. Zostaję. - I wyciągnął z szalupy nogę.
Wszyscy, jak jeden mąż ryknęli śmiechem słysząc to oświadczenie.
- Brawo, panie Korek. - zakpił Jankiel. - To był zdecydowanie najszybszy powrót, jaki w życiu widziałem. Pobiłeś wszelkie rekordy. No, czyli w końcu można powiedzieć, że coś ci się jednak udało.
V - r zaś pogroził mu Krokorokowi pięścią
- To była nasza ostatnia szalupa. Twoje szczęście, że nie próbowałeś jej zabrać.
Korsarz opuścił głowę.
- Nikt mnie tu nie lubi! - powiedział smutno.
- Oj nie przejmuj się nimi, Krokoroczku - zawołał do niego wesoło Brzozik. - Ja ciebie bardzo lubię.
- Naprawdę? - korsarz momentalnie się ożywił i uśmiechnął dość głupio.
- Naprawdę. - potwierdził rudy, nadal słodkim głosem. - A teraz, mój Krokoroczku, idź do swojej kajuty sprawdzić, czy cię tam nie ma. Tylko szybko!
Korsarz czym prędzej zerwał sie do biegu i z wywalonym jęzorem pognał przed siebie na złamanie karku.
Wszyscy zgromadzeni ponownie ryknęli śmiechem.
- Oj Brzozik, jesteś niedobrym człowiekiem. - śmiała się serdecznie Agnieszka zwana Rudą, ledwo łapiąc dech.
Rudy puścił do niej oko.
- Hm, a gdzie właściwie jest Kasia? - zapytała po chwili Moni.
Wszyscy spojrzeli po sobie, a potem rozejrzeli się dookoła.
- Nie widziałam jej od rana. - przyznała Barbra. - A wy?
Wszyscy zaprzeczyli skinieniem głowy.
- Może jest w swojej kajucie? - zasugerował Bartłomiej.
- Pójdę to sprawdzić - zaoferowała się Agnieszka, zwana Rudą.
Kasi w kajucie jednak nie było. W innych miejscach też nie. Kompani zaczęli się martwić. Nawoływano ją, lecz nie doczekano się odpowiedzi. Szukano jej też w kuchni, jadalni, na dziobie, rufie i wszystkich pokładach. Wszystko na nic. W końcu postanowiono dokładnie przetrząsnąć cały statek, pomieszczenie za pomieszczeniem, nie wyłączając nawet ładowni na samym dole i wszystkich małych schowków. Bez skutku. Nawet wysiłki tropiciela Adijosa na nic się tym razem nie zdały. Wszyscy zachodzili w głowę, co też mogło się stać.
- Odpłynąć stąd nie mogła - wskazał V - r - bo poza szalupą, którą próbował dziś wziąć Krokorok, żadnej innej nie mamy.
- A co, jeśli ona wypadła za burtę? - przestraszył się Widzu.
- Niemożliwe. - odpowiedział Bartłomiej. - Kasia zniknęła rano, zatem wtedy, gdy było już jasno. Morze dziś było wyjątkowo spokojne, a widoczność bardzo dobra. Do tego my znajdowaliśmy się w różnych częściach statku. Gdyby ona wypadła za burtę, ktoś by to na pewno zobaczył lub usłyszał. Kasia musi być nadal na statku.
Ta wypowiedź nieco wszystkich uspokoiła. Mimo tego wieczorem panował posępny nastrój. Nikt nie miał ochoty nie tylko na zabawy, ale i na picie, co w tej kompanii było wyjątkowo rzadkim zjawiskiem. Jedynie Krokorok ciągle pozostawał sobą.
- Wiecie, że ja i Kasia pewnego razu... mlehehe - uśmiechnął się obleśnie.
Wszyscy spojrzeli na niego z niesmakiem.
- Idź spać i nie truj nam teraz dupy! - Zak jak zwykle nie bawił się w kurtuazję.
Krokorok zignorował jego słowa.
- Ja i Kasia naprawdę... no naprawdę, mlehehe... to zrobiliśmy. - korsarz nadal uśmiechał się obleśnie. I ślinił obficie.
- Prędzej uwierzę, że Bartłomiej rzuci picie. - wtrącił kwaśno Jankiel.
Pozostali również nie dawali wiary słowom Krokoroka. Ten jednak kontynuował swoją tyradę:
- Poderwałem ją na to, że jestem prawiczkiem - bełkotał. - Chociaż prawda jest taka, że wcale nim nie jestem. Spałem kiedyś z pewną Borussią z Dortmundu - zakończył, mrugając brwiami i pusząc się jak paw.
Jankiel parsknął śmiechem.
- Ta historia jest równie prawdopodobna jak to, że Wojtek zostanie socjalistą, Widzu zacznie uganiać się za Ickiem, a ojcowie wszystkich nieletnich panienek będą się do mnie zgłaszać, bym zakosztował ich córek. - brodacz wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Dortmund, owszem, słyszałem o tym. To osada w dalekiej Germanii. Ale wątpię, byś tam kiedykolwiek był. A jeśli nawet, to idę o zakład, że jedyna Borussia, jaką poznałeś to ochrzczone tak działo tamtejszych żołnierzy, którzy wyruchali cię nim w dupę! Więc zamilcz, jeśli łaska i nie wkurwiaj innych!
Wszyscy obecni zaśmiali się na te słowa.
Krokorok wybałuszył gały i aż się zapowietrzył. Nie wiedząc, co ma rzec, obrócił się na pięcie i czym prędzej udał do swojej kabiny.
Na noc postanowiono wystawić warty, na wypadek pojawienia się Kasi, by nie wpadła po omacku do wody.
Kasia jednak się nie zjawiła.
Kolejnego ranka wznowiono poszukiwania. Znów bez żadnego rezultatu. Krokorok znów opowiadał historyjki o jego rzekomym romansie z Kasią, ale tym razem wszyscy go zignorowali.
Trzeciego dnia szukano jej rano i po południu, ale ciągle bez żadnych widocznych efektów. Niektórzy zaczynali już tracić nadzieję, że jeszcze ją zobaczą. Podczas kolacji wszyscy siedzieli przy strojach w minorowych nastrojach.
Nagle do jadalni weszła Kasia.
- Cześć - przywitała się, jak gdyby nigdy nic.
Jej pojawienie się wywołało niesamowite zamieszanie. Wszyscy momentalnie zostawili jedzenie i pobiegli w jej stronę. Część z nich rzuciła się dziewczynie w objęcia, inni wypytywali, gdzie się podziewała, a byli też tacy, którzy zwyczajnie ją ochrzanili. Zrobili to jednak z sympatii. Wszyscy, bez wyjątku, cieszyli się z jej powrotu.
Jak się okazało, Kasia miała chwilowy kryzys i schowała się w jednym ze schowków, zabrawszy uprzednio po kryjomu trochę prowiantu na zapas. Wcisnęła się tak głęboko w jeden kąt i dla pewności nakryła jeszcze znalezionym materacem, iż przeoczono ją przy poszukiwaniach.
- Zatrzymały mnie pewne bardzo ważne sprawy. - wyjaśniała. - Wybaczcie, ale nie mogłam do was zajrzeć. Pracowałam nad... - urwała. - O co chodzi? - zapytała, widząc po minach swoich towarzyszy, że chcą jej o czymś powiedzieć.
- Bo widzisz... zaczęła Barbra z ociąganiem. - Krokorok wygadywał tu o tobie dziwne rzeczy.
- To znaczy jakie? - Kasia spojrzała jej prosto w oczy.
Barbra podeszła do niej i zaczęła coś mówić na ucho. Kasia słuchała tego z bardzo poważną miną.
- Krokorok, możesz tu na chwilę przyjść? - zawołała, gdy już Barbra zakończyła jej zdawać relację.
Korsarz błyskawicznie zjawił się przy niej, uśmiechając się szeroko i ruszając charakterystycznie brwiami.
Kasia stanęła dokładnie naprzeciwko niego.
Spojrzała mu prosto w oczy.
I przywaliła mu w pysk z taką mocą, że aż było słychać chrupnięcie kości. Krokorok zawył i stracił równowagę. Upadając, przydzwonił jeszcze zębami w twardy pokład.
Wszyscy zaczęli jej bić brawo.
- Kuwa, niezły cios! - skomentował z uznaniem skośnooki. - To powinno na jakiś czas oduczyć tego tępaka podrywów.
- Zdaje się, że coś mówiłaś na temat ważnych spraw, nad którymi pracowałaś... - podjął Bartłomiej.
- A tak! - odrzekła Kasia. - Bo widzicie, pracowałam nad pewną rzadką formułą alchemiczną. Zajęło mi to całe lata, a przez ostatnie dni dokończyłam dzieła. I oto w końcu jest! Eliksir miłości! - oświadczyła z dumą.
- Ojejku, ale taki prawdziwy? On naprawdę działa? - zdziwiła się Barbra.
- Wydaje mi się, że tak, ale jeszcze nie miałam okazji go w pełni przetestować. Prawde mówiąc, liczę w tym względzie na was.
- A skąd w ogóle taki pomysł? - dopytywał Widzu.
- Jak to skąd? - żachnęła się Kasia. - Ja przecież jestem samą chodzącą miłością!
- A miłość czasem musi boleć. - wtrącił Jankiel. - Krokorok przed chwilą dobitnie się o tym przekonał.
Korsarz zbierał właśnie kilka swoich zębów z podłogi.
Kasia machnęła tylko na to ręką.
- To co, kiedy go wypróbujemy? - zapytała rozochocona Barbra.
- Dajcie mi jeszcze ze dwie, trzy godziny to przygotuję odpowiednią ilość - zapewniła Kasia.


[ Dodano: 2015-01-20, 14:35 ]
Wieczorem, z okazji powrotu Kasi, urządzono największą i najbardziej suto zakrapianą fiestę od czasu wyruszenia w podróż z gospody. Wszyscy ucztowali i pili obficie, Zak grał na lutni gdzieś w kącie, a pozostali radośnie gaworzyli. Panował wesoły harmider. Wszyscy czekali jednak, aż pojawi się Kasia z eliksirem miłości.
W końcu przyszła. I rozdała każdemu po jednej fiolce z wywarem. Każdemu, oprócz Krokoroka, który siedział w kącie i masował opuchliznę na twarzy. Reszta eliksiru znajdowała się w wielkim dzbanie na uboczu.
- To co, kto pierwszy? - zachęcała Kasia.
Na moment nastąpiło lekkie wahanie. Każdy zastanawiał się, czy to na pewno bezpieczne, mimo iż Kasia zapewniała, że na pewno. I czy nie ma po tym aby jakichś skutków ubocznych?
W końcu pierwsza odważyła się Barbra. Zaczęła pić eliksir dosyć ostrożnie, ale z każdym kolejnym łykiem piła coraz bardziej łapczywie, aż wreszcie osuszyła zupełnie całą fiolkę.
- I jak? - dopytywali wszyscy.
Barbra spojrzała na Moni. A następnie głośno i radośnie krzyknęła:
- MONI, KOCHAM CIĘ!!!
- Działa! - ucieszyła się Kasia.
Moni chwyciła za swoją fiolkę i opróżniła ją jednym haustem.
- JA CIEBIE TEŻ KOCHAM, BARBUSZKO! I CIEBIE, AGNIESZKO!
Agnieszka, zwana Rudą, natychmiast wypiła swój eliksir.
- TEŻ CIEBIE KOCHAM, MONI! I BARBUSZKĘ!
- I JA CIEBIE KOCHAM, RUDA! - odkrzyknęła jej Barbra.
- Zaraz, a co ze mną? - zapytał zaniepokojony Brzozik.
- CIEBIE TEŻ KOCHAMY! - wykrzyknęły jednocześnie wszystkie trzy dziewczyny.
Brzozik był tak zadowolony, że w mig osuszył swoją fiolkę.
- ZĄBEK, TYŚ MOIM KOCHANYM BRACISZKIEM! - zawołał rudy.
Ząbek uśmiechnął się szeroko i wypił swoją porcję, a następnie zaczął wyznawać miłość Barbrze, która odwzajemniła jego wyznanie.
Icywind, obserwując co się dzieje, szturchnął w łokieć siedzącego obok Widza.
- Wypij swój eliksir, a następnie spójrz w moją stronę. - zaproponował swojemu towarzyszowi, mrugając do niego zaczepnie.
- Chyba sobie kpisz! - odpowiedział przestraszony Widzu.
- I tak ci go niepostrzeżenie doleję do jakiegoś trunku. - uśmiechnął się lubieżnie Icywind i posłał mu całusa.
Widzu pokazał mu środkowy palec.
Tymczasem do zabawy dołączały kolejne osoby. Jankiel oznajmił, że kocha Barbuszkę, na co Barbra się uśmiechnęła i powiedziała, że ona kocha Janka. V - r opowiadał Brutalce, że zamieszkają we wspólnej jaskini, a Brutalka słuchała tego rozmarzona. Moris i Ascara wyznawali sobie wylewnie uczucia. Adijos oświadczył, że Kasia jest jego ciocią, a Mackers twierdził, że jest synem Agnieszki, zwanej Rudą i Chodnikowego Wilka. Zak oznajmił, że Agnieszka zwana Rudą jest jego siostrą, a Jankiel zaczął nazywać Zaka swoim dżuniorem. Po chwili już wszyscy wszystkim wyznawali miłość.
- JA WAS W OGÓLE WSZYSTKICH KOCHAM! - zawołała donośnie Barbra.
Krokorok błyskawicznie pojawił się przy niej.
- Mnie też? - dopytywał, śliniąc się.
- NO DOBRA, PRAWIE WSZYSTKICH! - poprawiła się Barbra.
Krokorok niepocieszony usiadł z powrotem w kącie. Obserwował, co się dzieje na sali i starał się zrozumieć, dlaczego wszyscy tak dziwnie się zachowują. Po godzinie zrozumiał, że ma to coś wspólnego z napojem, który pili. W jego głowie zaczął kiełkować plan doskonały. Przynajmniej tak mu się wydawało. Uśmiechnął się chytrze do swoich myśli, a następnie zakradł się do dzbana z eliksirem i próbował dosiadać się do każdej dziewczyny po kolei, nalewając im ukradkiem trochę eliksiru, a następnie czekając, aż wypiją. Pierwsza wypiła Moni. Krokorok od razu stanął przed nią tak, by musiała na niego spojrzeć.
- Kocham cię Moni! - zawołał tryumfalnie, uśmiechając się obleśnie.
- A ja ciebie nie! - odrzekła dobitnie Moni.
Krokorok wpatrywał się w nią ogłupiały, nie mogąc pojąć, dlaczego to nie zadziałało. Czyżby wlał za mało eliksiru? Tym razem postanowił spróbować tego samego z Sarenią, dla pewności nalewając jej jeszcze więcej wywaru. Tym razem również nie odniosło to żadnego skutku. Korsarz nie poddał się jednak, tylko krążył wokół stołu jak sęp nad padliną i próbował tej samej sztuczki z kolejnymi dziewczynami, dla bezpieczeństwa omijając jedynie Kasię. Nic się jednak nie wydarzyło. Cały wielki dzban został opróżniony, a wszystkie kobiety nadal traktowały go jakby był kamieniem.
Jankiel obserwował to z wyraźnym rozbawieniem.
- Tobie, to by nie pomogło nawet całe morze eliksiru. - śmiał się brodacz.
Krokorok w końcu dał za wygraną i wrócił do tego, co lubił najbardziej.
- Opowiem wam o Błaźnie z Milanosa... - zaczął, ale nikt go nie chciał słuchać. Jedynie Jankiel westchnął:
- Jak tak słucham Krokoroka to zaczynam doceniać błyskotliwość Ismailesa...
Eliksir w końcu przestał działać więc zabrano się za rum i miód pitny. Uczta rozkręciła się na dobre. Gwar był znacznie większy, niż wcześniej. Rozmawiano, pito i palono. Kilka osób tańczyło też w rytm muzyki. Zak zaintonował na lutni szanty:

"Pływał raz marynarz, który
mózg posiadał w swoim kroku
lecz miał, jak sam rozpowiadał,
willę w Białymstoku!"

Po chwili dołączył do niego V - r, który zaśpiewał kolejną zwrotkę. W niedługim czasie wszyscy w sali śpiewali już "Morskie opowieści". Wszyscy, oprócz Krokoroka, który opuścił już wspólną salę. Gdy już odśpiewano wszystkie zwrotki, wrócono do stołów, gdzie rozmawiano i pito.
W pewnym momencie pojawił się Antek, w kolejnym przebraniu.
- Co to jest za dziwaczny strój? - zaśmiała się Agnieszka, zwana Rudą. - I skąd to w ogóle wytrzasnąłeś?
- To lisica. Prawda, że piękna? - zapytał dumnie młodzieniec. - A strój znalazłem w kufrze Mackersa.
- Grzebiesz w moich rzeczach? - Mackers zmrużył oczy. - A poza tym to nie żadna lisica, tylko wilczyca!
V - r spojrzał podejrzliwie na swojego pierwszego oficera.
- Nie wiedziałem, że lubisz takie przebieranki.
- To nie moje! - zapewnił gorączkowo Mackers, oblewając się rumieńcem.
- Przecież ponoć to było w twoim kufrze - nie ustępował V - r.
- No tak... ale... eee... to był prezent... dla żony... - plątał się Mackers.
- Przecież ty nie masz żony.
- No to dla siostry! - uciął Mackers, nadal czerwony na twarzy. - I może zmieńmy łaskawie temat!
Zebrani w sali zaśmiali się serdecznie.
- No i jak wyglądam? - chciał wiedzieć Antek.
Kilka osób niemrawo pokiwało głowami.
- I to wszystko? - naburmuszył się entuzjasta żółwi. - Żadnych komci?
Nikt nie odpowiedział. Antek wyszedł obrażony.
Zabawa trwała w najlepsze. Pito na umór i niektórzy byli już mocno wzięci.
W pewnym momencie ktoś rzucił pomysł, żeby sprawdzić, który z mężczyzn ma najdłuższe przyrodzenie. Pomysł, który normalnie zostałby wyśmiany, po takiej ilości wypitego rumu został nagle uznany za bardzo zabawny. Wszyscy panowie udali się do osobnej kajuty. Pań nie wpuszczono, mimo próśb i nalegań Barbry, która bardzo chciała być obecna na tym konkursie.
Wcześniej porobiono nawet zakłady. Długi Murzyn był tak pewny zwycięstwa, że zapożyczył się u innych, by móc jak najwięcej pieniędzy postawić na siebie. Konkurs wygrał jednak Kicerk, a czarny korsarz wpadł w kolejne długi.
Noc powoli dobiegała końca i wszyscy po kolei udawali się na spoczynek. Każdy wprost marzył o tym, by po takiej balandze wyspać się co najmniej do popołudnia.
Ich marzenia prysły jak bańka mydlana, gdy o świcie rozległ się rozdzierający krzyk Bartłomieja.
Przeklinając i złorzecząc, zwlekli się z łóżek, trzymając się za bolące na skutek kaca głowy. W końcu doczłapali się na górny pokład i ujrzeli, jak Bartłomiej stoi z bardzo zafrasowaną miną.
- Co się stało? - zapytali go, próbując jakoś pozbierać myśli.
- Stało się coś strasznego! - odpowiedział Bartłomiej grobowym głosem.
Wszystkich aż zmroziło. Niektórym ciarki przeszły po plecach.
- Umarł ktoś? - zapytał z trwogą Widzu.
- Gorzej - odrzekł Bartłomiej totalnie załamany. - Wyobraźcie sobie, że ALKOHOL SIĘ SKOŃCZYŁ!
Wszyscy spojrzeli na siebie nawzajem. Byli zbyt zmęczeni, by się z tego zaśmiać, a poniekąd mogli zrozumieć rozgoryczenie oberżysty.
- Naprawdę nie ma już alkoholu? Ani kropelki? - dopytywał Zak.
- Nic, a nic. - karczmarz bezradnie rozłożył ręce. - Wygląda na to, że wczoraj trochę za bardzo zaszaleliśmy i wypiliśmy wszystko, co mieliśmy - dodał z rozpaczą w głosie.
Zak solidnie zaklął.
Skośnooki jednak nie mógł w to uwierzyć.
- Kuwa, to nie może być prawda! Możesz to powtórzyć?
- THE RUM IS GONE! - krzyknął w odpowiedzi Bartłomiej.
- Dobra, już dobra, zrozumiałem - skośnooki skłonił się przepraszająco. - Ale to naprawdę niefajnie.
- Nom, przejebane - przytaknął Zak.
Jankiel i Brzozik też nie byli zadowoleni takim obrotem spraw.
Jakby tego było mało, wiatr od rana ustał zupełnie. Na morzu panowała martwa cisza.
- Flauta? - dziwił się V - r. - O tej porze roku? To chyba sprawka jakichś sił nieczystych.
- Skoro są nieczyste to powinny się umyć - zażartował Widzu.
Flauta trwała cały dzień. Gdy podróżnicy poszli spać, liczyli, że ranek powita ich rześkim wiatrem. Nic z tego. Następnego dnia również czekał ich przymusowy postój.
-Szkoda, że nie mamy wioseł - westchnął skośnooki. - Teraz jesteśmy uzależnieni od tego głupiego wiatru. Kuwa!
- To nie jest mała galera, tylko wielki galeon - wskazał V - r. - A nas jest zbyt mało. Wiosła na nic by nam się nie zdały. Musimy poczekać na poprawę pogody.
Trzeciego dnia jednak sytuacja nie zmieniła się ani trochę. Nadal na morzu panowała martwa cisza.
- Żal mi Bartłomieja - rzekł ze współczuciem Jankiel, patrząc jak oberżysta cierpi bez alkoholu. - Suszy go bardziej, niż mnie po dowcipach Widza.
Wkrótce jednak wymuszony zastój zaczął dawać się we znaki również innym. Każdy po kolei zaczął odczuwać dotkliwie trudy przebytej podróży. Oprócz Bartłomieja, również Zak, Brzozik, Jankiel i skośnooki narzekali na brak alkoholu. Ten ostatni dostał ponadto paskudnej sraczki i znów musiał biegać co chwila do wychodka. Barbra skarżyła się na przenikliwe zimno. Moris marudził, że nie ma gdzie kopać bo ciągle tkwią na statku i jego złota łopata leży w kącie bezużytecznie. Adijos skarżył się, że od dawna nie ma kogo tropić. Sandra marzyła o tym, by wreszcie dobić do stałego lądu i znaleźć jakąś studnię. Nawet Brutalce zaczynał nudzić się Pan Wacek, odłożyła go więc na stałe do szuflady. R - y przestała miewać erotyczne sny, co uznała za zły omen. Zak stracił chęć na chędożenie, Widzu stracił chęć na żartowanie, a Icywind stracił chęć na Widza.
Sam Widzu tymczasem zaczął strasznie marudzić. Opowiadał, że zmarnował sobie życie, czym tylko siał defetyzm wśród pozostałych. Jankiel nie zamierzał się temu przyglądać bezczynnie:
- Skończ wreszcie pierdolić i weź się za siebie, albo dostaniesz takiego kopa w dupę, że wylecisz za burtę! - zagroził.
Widzu pokazał mu środkowy palec i coś tam burknął pod nosem. Ale przestał narzekać.
Po południu przybiegł do nich przestraszony Antek.
- Od rana nigdzie nie mogę znaleźć Kalipso - rzekł rozgorączkowany. - Błagam, pomóżcie mi ją znaleźć!
Początkowo wszyscy próbowali go uspokoić, że na pewno gdzieś poszła i za chwilę wróci, ale Antek był tak zaaferowany, że na jego prośbę przetrząśnięto cały statek. Niestety, po Kalipso nie było ani śladu.
- Na pewno niedługo się odnajdzie - Agnieszka, zwana Rudą, próbowała jakoś uspokoić Antka. - Tylko powiedz, gdzie i kiedy widziałeś ją po raz ostatni?
- No cóż... - młodzieniec spuścił wzrok - Prawdę mówiąc rano mieliśmy drobną sprzeczkę.
- Naprawdę? - zainteresowała się Barbra. - A co się stało?
- Hm, jakby to wam powiedzieć... - Antek się zaczerwienił. - Rano, gdy wstałem, poprosiłem Kalipso, żeby dała mi jakąś komcię, tak jak to codziennie bywało...
- Zaraz, zaraz - przerwał mu Jankiel. - Czy ja dobrze słyszę, że prosiłeś ją o te całe komcie CODZIENNIE?
- Prawdę mówiąc, to nawet kilka razy na dzień - wyznał Antek, czerwieniąc się do granic możliwości.
- No takie coś, to by nawet martwego wkurzyło! - rzekł dobitnie Jankiel.
- Jankielu! - upomniała go Agnieszka, zwana Rudą - wcale mi nie pomagasz. I zwróciła się do Antka: - I co było dalej?
- Dalej? - młodzieniec zastanowił się chwilę. - Właściwie to już wszystko. Kalipso wściekła się na mnie, wybiegła z naszej kajuty i od tej pory jej nie widziałem.
- Nie martw się. - próbowała go pocieszyć Agnieszka. - Na pewno Kalipso wkrótce się odnajdzie i.... - urwała, bowiem nagle poczuła coś dziwnego. Inni też to zauważyli.
Żagle na masztach załopotały. Najpierw dość leniwie, a z czasem coraz mocniej.
- WIATR! - krzyknął Icywind. - I to nawet zimny! Czyli taki, jak lubię.
- Cała naprzód! - rozkazał Bartłomiej, wykazując się dostatecznym rozeznaniem, mimo głodu alkoholowego.
Statek wreszcie żwawo mknął naprzód. Wiatr jednak przybierał coraz bardziej na sile.
- Coś tu jest nie tak... - mruknął Jankiel.
Wiatr powoli zaczynał zmieniać się w wichurę.
Tymczasem na horyzoncie zauważono burzowe chmury.
- Lepiej przywiążcie mocno takielunek! - zawołał V - r. - Tu chyba zanosi się na szkwał. Albo nawet porządny sztorm!
Wiatr tymczasem coraz bardziej przybierał na sile. Nie to ich jednak najbardziej martwiło. W pewnym bowiem momencie dostrzegli kłębiący się w chmurach bardzo znajomy kształt. Ów kształt uformował się ostatecznie w kobiecą postać.
- Chyba znalazła się nasza zguba - krzyknął Jankiel, trzymając się jednej z burt.
Kształt zaś nabierał coraz większych i bardziej namacalnych wymiarów, aż w końcu mogli spostrzec olbrzymią kobiecą postać, patrzącą na nich wściekle.
- KALIPSO? - krzyczał z trwogą Antek. - Błagam, uspokój się.
- DOŚĆ JUŻ TEGO! - ryknęła z furią Kalipso. - NIE BĘDZIE WIĘCEJ KOMCI!
W tym momencie wichura zmieniła się w huragan. Niebo gwałtownie pociemniało. W oddali uderzyła błyskawica.
- Na potęgę wszechwładnego Thora! - zawołał z emfazą V - r.
- O Losie... - jęknęła Agnieszka, zwana Rudą.
- O kurwa! - skwitował Zak.
Statkiem gwałtownie szarpnęło. Rozpętało się prawdziwe piekło. Spienione morskie fale uderzały wściekle o burtę statku.
- Trzymać się relingów! - V - r starał się przekrzyczeć ryk wzburzonego morza. - Trzymać się! Inaczej wylecicie za burtę!
Nie wszyscy go dosłyszeli. Każdy wiedział jednak, że musi trzymać się czegoś trwałego, by przetrwać. Dookoła nich rozpętało się piekło. Wiatr wył i rzucał statkiem na wszystkie strony. Woda wdzierała się na pokład, rycząc wściekle. Wszędzie wokół uderzały błyskawicę, rozświetlając na krótkie chwile ciemność, która zapadła.
Nie byli w stanie określić, jak długo to wszystko trwało. Być może całą wieczność. A może tylko ułamek sekundy. Czas w tym momencie zdawał się nie mieć znaczenia.
Nagle, jak ręką uciął, wszystko wokół ucichło.
Ustała burza, uspokoił się wiatr, zaniknęły grzmoty. Uspokoiło się morze. Zza ciemnych, gęstych chmur, wyjrzało nieśmiało słońce.
Statek powoli dryfował. Chociaż słowo "statek" było tu mocnym nadużyciem - galeon, który - jak na ironię - miał nazwę "Sztorm", został na skutek sztormu zamieniony w wielki, majestatyczny wrak, zniszczony w stopniu tak wielkim, iż cudem utrzymywał się jeszcze na powierzchni.
Cudem było również to, co zobaczyli przed sobą. Początkowo myśleli, iż to zwykłe omamy. W rzeczywistości jednak zmysły ich nie zawodziły.
- To ląd! - wykrzyknął radośnie Bartłomiej. - Widzę przed sobą stały ląd!
Inni również podchwycili jego entuzjazm. "Sztorm", a raczej to, co z niego zostało, stracił teraz sterowność. Mimo wszystko ląd był już niedaleko, udało im się wpłynąć więc na mielizny.
- Statek jest zniszczony i nie nadaje się do dalszego rejsu - zauważył smutno V - r. - A jakie są straty w ludziach? - zapytał pierwszego oficera.
Mackers rozejrzał się dookoła, przyglądając się każdemu dokładnie i rachując coś w myślach. Po chwili odrzekł entuzjastycznie:
- Wygląda na to, że wszyscy przeżyli! - zawołał. - Chociaż chwila... Nie widzę nigdzie Krokoroka.
- Czyli nie ma strat w ludziach. - podsumował V - r.
- A wracając do Błazna z Milanosa... - rozległo się nagle z ich lewej strony bełkotanie. Po chwili wyłonił się stamtąd Krokorok, plując szlamem.
- A mogło być tak pięknie... - westchnął V - r.
Następnie wszyscy zwodowali ostatnią szalupę, która na szczęście przetrwała ostatnią zawieruchę i dopłynęli nią do brzegu.
- Miau! - zamiauczał rozpaczliwie przemoczony Decp.
- Srau! - odrzekł mu w odpowiedzi Słownik.
Gdy dotarli do brzegu, rzucili się wszyscy na piasek, wykończeni przez minione wydarzenia. Leżeli tak długi czas, próbując dojść do siebie. Błogą ciszę przerwał nie kto inny, jak Krokorok.
- Opowiem wam teraz dowcip dla dorosłych - oznajmił z entuzjazmem, ruszając szybko brwiami. - Albo jakąś śmieszną historyjkę. A może chcecie poznać przepis na dobre ciasto?
- Oj Krokorok, zamknij wreszcie ryj! - zdenerwował się Zak.
Krokorok wybałuszył gały. Aż wreszcie wydusił z siebie:
- ZAK, ZA TAKI TEKST POWIN BYĆ WANNA CZY JAK JEM TAM, NIETYKLANI!!!
Wszyscy w tym momencie, mimo osłabienia, jak jeden mąż ryknęli gromkim śmiechem. Niektórzy z uciechy aż uderzali nogami o piasek. Inni ze śmiechu mieli łzy w oczach.
Krokorok patrzył na to wszystko, czerwieniąc się coraz bardziej. W końcu wykrzyknął:
- Wiecie co? Mam już tego wszystkiego dosyć! Odchodzę! NARA TĘPE CHUJE! I PIZDY! - zakończył i obrażony ruszył przed siebie.
Swoimi słowami wzbudził kolejną salwę śmiechu.
- No to Krokoroka mamy już z głowy - powiedział skośnooki. - Tylko co dalej?
- Tym statkiem chyba już nie popłyniemy - rzekł kwaśno Jankiel, wskazując na wrak osiadły na mieliźnie.
- Zatem spróbujmy z niego uratować, co się da - zaproponował V - r.
- Szkoda tylko, że z naszego pościgu nic nie wyjdzie. I nagroda za bandytów nam przepadnie - skonstatował smutno Bartłomiej. No nic, spróbujmy tu rozpalić ognisko, by się chociaż trochę ogrzać. Potem będzie trzeba sprawdzić, czy jesteśmy na stałym lądzie czy wyspie i... - urwał, spoglądając w dal w niedowierzaniu. W ich stronę zmierzała jakaś postać. Nieco dalej za nią szły dwie kolejne, dźwigając jakąś skrzynię. Gdy już podeszli bliżej, można było rozpoznać ich twarze.
- WLSZ??? - Bartłomiej był zdziwiony do granic możliwości. - To naprawdę ty? A skąd ty się tu wziąłeś?
- A żebym to ja wiedział. - machnął ręką Wlsz. - Jeszcze wczoraj siedziałem sobie spokojnie w naszej gospodzie i popijałem jakiś nowy wyrób Milo Gorzelnika. Nie powiem, mocno dawał w czachę. Potem odwiedziło mnie dwóch moich starych znajomych. I tak sobie siedzieliśmy, piliśmy, aż nagle znaleźliśmy się tutaj.
- Jesteś pewien, że to było wczoraj? - dopytywał z niedowierzaniem Bartłomiej.
- No ręki sobie uciąć nie dam - odparł kucharz z ich gospody. - Czego innego też nie. Szczerze mówiąc mogło to być nie wczoraj, a ładnych kilka dni temu... Po tym nowym trunku od Milo Gorzelnika straciliśmy trochę rozeznanie... Ale na chuj drążyć temat? Nie ważne jest to, co było, ale to, co będzie - zakończył filozoficznie, lekko czkając. Najwyraźniej skutki picia alkoholu jeszcze go nie opuściły.
- A co będzie? - dopytywał Bartłomiej.
- No i w tym właśnie sęk! - odrzekł Wlsz, czkając ponownie. - Widzicie bowiem, zacni państwo, ja i moi konfratrzy mieliśmy ostatnio wizję. Wizję zbudowania czegoś wielkiego, co przyćmi wszystkie nasze dotychczasowe dokonania. I wiem, że musimy połączyć siły. Ja i moi ludzie oraz wy wszyscy. Razem dokonamy czegoś wielkiego! - zakończył w uniesieniu.
- A co z naszą starą gospodą? I ze statkiem, który tkwi na mieliźnie? - zapytał niepewnie Bartłomiej.
- A jebać gospodę i statek! - rzekł bez ogródek Wlsz. - To, co zbudujemy wszyscy razem, będzie tak wspaniałe, że od razu zapomnisz o wszystkich dotychczasowych pomysłach. Zresztą, co ja się będę produkować. Moi konfratrzy lepiej to wytłumaczą. Fudal! Mac Dada! Pozwólcie no tu na moment.
Jego towarzysze pośpieszyli natychmiast i na prośbę Wlsz, zaczęli roztaczać przed Bartłomiejem wizję nowej, wspaniałej przyszłości. Oberżysta szybko dał się do niej przekonać, a następnie sam zaczął namawiać do tego projektu innych. Rozpoczęła się burzliwa debata, która trwała wiele godzin. Ostatecznie jednak wszyscy zdecydowali, że warto połączyć siły.
- Ale czy to nie będzie oznaczało, że teraz każdy będzie mógł do nas przyjść? - dopytywała Agnieszka, zwana Rudą. - Nawet Wojciech i Krokorok? Bo dostaną drugą szansę?
- Owszem - odrzekł Bartłomiej. - A przynajmniej teoretycznie. Ale nie frapuj się na zapas. Krokorok ledwie co nas opuścił, a Wojciech jest teraz pewnie setki mil stąd. O ile nie dryfuje gdzieś do tej pory lub nie zabrało go morze...
- Dzieeeeeeńńńńń dddddoooooobbrrrryyyyyyyyyyy!!! - rozległo się z jednej strony znajome wołanie.
Wszyscy spojrzeli z niedowierzaniem w kierunku, z którego dochodziło powitanie. W ich stronę raźno maszerowało dwóch młodzieńców. Jeden z nich wyróżniał się tuszą.
- O Losie... - jęknęła Agnieszka, zwana Rudą.
- O kurwa! - zawtórował jej Zak.
Pozostali również nie wyglądali na szczęśliwych.
- Nie wiem, jak to się stało, że oni znaleźli się akurat tutaj, ale limit pecha wyczerpaliśmy chyba już na rok - zauważył kwaśno Jankiel. - Tyle dobrego, że chociaż Krokoroka już nie ma.
- A wracając do Błazna z Milanosa... - rozległo się nagle z przeciwległej strony.
Wszyscy tylko jęknęli, widząc iż w ich stronę podąża znajoma postać, śliniąca się obficie i ruszająca szybko brwiami.
- Nowy projekt, nowe rozdanie - westchnął Jankiel. - Zdaje się, że przyjdzie nam się z nimi męczyć jeszcze długi czas... Żeby tak chociaż można było się napić czegoś mocniejszego...
- Niestety, cały zapas alkoholu nam przepadł. - skrzywił się skośnooki. - A na trzeźwo ciężko będzie wytrzymać Wojciecha i Krokoroka...
- My mamy jeszcze trochę alkoholu. - wtrącił Wlsz.
- Naprawdę? - zapytał z nadzieją Bartłomiej, bojąc się czy to nie sen, który za chwilę rozwieje się brutalnie.
- Owszem. A myślisz, że co dźwigają w tej skrzyni Fudal i Mac Dada? - wyszczerzył zęby w uśmiechu Wlsz. - Innych rzeczy nie chciałoby nam się tak nosić.
- Ratujesz mi życie - Bartłomiej uśmiechnął się szeroko.
- Możemy coś otworzyć. - powiedział powoli Wlsz - Chociaż prawdę mówiąc trzymaliśmy to na jakąś specjalną okazję...
- Mam dziś urodziny... - zasugerował nieśmiało Słownik.
- Naprawdę? - zdziwił się Wlsz. - No to wszystkiego najlepszego!
- Dzięki. - Słownik uśmiechnął się szeroko.
Pozostali ryknęli śmiechem.
- O co chodzi? - dziwił się Wlsz. - Czy ja o czymś nie wiem?
- Oj, to długa historia - odpowiedział uśmiechnięty Bartłomiej. - Opowiem ci ją po drodze. Chodźmy się wreszcie napić!
Oberżysta wziął pod ramię swojego kucharza i ruszyli razem w stronę obozowiska Wlsz i jego towarzyszy.
Pozostali podążyli za nimi.
Wieczorem na plaży rozpalono wielkie ognisko i przystąpiono do uczty. Popijane trunki wyraźnie poprawiły humory podróżnych i wprawiły ich w radosny nastrój.
Wszyscy oczekiwali też z ekscytacją na to, co przyniosą kolejne dni.
Czy pomysł, który podrzucił Wlsz, na pewno wypali? W tej chwili nie mogli być tego pewni, chociaż mieli nadzieję, że jednak im się uda.
Jedno można było stwierdzić z całą pewnością: zaczynali właśnie nowy rozdział w historii ich wspólnej przygody. I bez względu na to, co ich miało czekać, oni będą trzymać się razem. Bo ich przyjaźń okazała się mocniejsza niż wszystkie napotkane przeszkody.
A co będzie dalej, czas pokaże.


KONIEC
_________________
 
 
Davos 
Überszlachta
Freeeedooooom!


Wiek: Tak
Dołączył: 18 Wrz 2013
Posty: 23587
Skąd: Litwini wracają?

Medale: 10 (Więcej...)

Wysłany: 2015-01-20, 14:40   

No i tyle. Mam nadzieję, że się spodoba :) (o ile ktoś to w ogóle przeczyta :P )

P.S. Wybaczcie ewentualne powtórzenia, czy inne błędy. Chciałem już wreszcie napisać tego posta nr 7000 więc wrzucam opowiadanie już teraz ;)
Ale jutro jeszcze na spokojnie przeczytam całość i ewentualnie coś popoprawiam.
_________________
 
 
R - y 
Nobody Girl


Dołączyła: 21 Lip 2014
Posty: 2067

Medale: Brak

Wysłany: 2015-01-20, 14:44   

zabawne! czytałam na bieżąco po wstawianiu, więc mam już zaliczone.
Uśmiałam się nieludzko! I zostałam wiedźmą, jak miło ;)
_________________
I'm staying here to end my life, down in the Rising Sun
Make my world go black, hit me like a heart attack, knock me flat on my back, just keep doing that thing you're doing
 
 
Davos 
Überszlachta
Freeeedooooom!


Wiek: Tak
Dołączył: 18 Wrz 2013
Posty: 23587
Skąd: Litwini wracają?

Medale: 10 (Więcej...)

Wysłany: 2015-01-20, 14:51   

Ale taką bardzo pozytywną wiedźmą ;)

Poważnie już zdążyłaś przeczytać? :galy: Szybka jesteś... zupełnie, jak w Twoich snach :P
_________________
 
 
R - y 
Nobody Girl


Dołączyła: 21 Lip 2014
Posty: 2067

Medale: Brak

Wysłany: 2015-01-20, 14:59   

:haha:
ja czytam bardzo szybko ogólnie, więc tu nie było problemu :D

i racja, byłam pozytywną wiedźmą hehe ;) i fajnie, że decp był moim własnym zwierzątkiem ehehe :D

Ale tak ogólnie to wszystkich tak idealnie przedstawiłeś charakterowo i w ogóle. pogratulować!
_________________
I'm staying here to end my life, down in the Rising Sun
Make my world go black, hit me like a heart attack, knock me flat on my back, just keep doing that thing you're doing
 
 
Davos 
Überszlachta
Freeeedooooom!


Wiek: Tak
Dołączył: 18 Wrz 2013
Posty: 23587
Skąd: Litwini wracają?

Medale: 10 (Więcej...)

Wysłany: 2015-01-20, 15:01   

Dzięki :grimer:
_________________
 
 
JankielKindybalista85 
Loża Szyderców
Zwykły szary żydomason


Wiek: 65
Dołączył: 11 Lis 2013
Posty: 16123
Skąd: Wolne Miasto Nowa Huta

Medale: 10 (Więcej...)

Wysłany: 2015-01-20, 15:25   

Jak to Davos zazwyczaj pisze gdy ja dodam coś dłuższego: "przeczytam później". A potem albo czyta, albo nie :spiew:
_________________
I'M TOO OLD FOR THIS SHIT!
........................
#seniorwinternetach #fascynującaanegdotka #lata90tetoapogeumludzkiejcywilizacji #gettudaczopa
........................
The Mission // Dead Poets Society // Boyz n the Hood // Fisher King // Bronx Tale // Trainspotting // Chasing Amy // Big Lebowski // Fight Club // Human Traffic // Samotari.

Czyli apgrejdowana złota 11tka filmów, które uczyniły mnie Jankielem. Obejrzyj wszystkie i zostań mną. Polecam - 8.73/10
 
 
c1ick 


Dołączył: 20 Gru 2014
Posty: 3490

Medale: Brak

Wysłany: 2015-01-20, 15:32   

Zajebiste :git:
Davos napisał/a:
Chodziło mi raczej o typków takich jak on - wskazał głową na drzemiącego w kącie Wojciecha, który właśnie w tej chwili pierdnął przez sen tak głośno, że aż sam się obudził. - Korwin Krul! - zawołał tylko na wpół rozbudzony młodzian, po czym zapadł ponownie w sen.

:haha:
_________________
no trudno
 
 
Davos 
Überszlachta
Freeeedooooom!


Wiek: Tak
Dołączył: 18 Wrz 2013
Posty: 23587
Skąd: Litwini wracają?

Medale: 10 (Więcej...)

Wysłany: 2015-01-20, 15:38   

Dzięki, Click :)

Jankiel, Twoje akurat przeczytałem wszystko, co tu wrzuciłeś :P
_________________
 
 
JankielKindybalista85 
Loża Szyderców
Zwykły szary żydomason


Wiek: 65
Dołączył: 11 Lis 2013
Posty: 16123
Skąd: Wolne Miasto Nowa Huta

Medale: 10 (Więcej...)

Wysłany: 2015-01-20, 16:16   

Nieprawda Davosie. Masz jedną lukę. A zostawiłeś tam posta "przeczytam później" specjalnie po to, żeby pamiętać, że masz coś do przeczytania później. :haha:
_________________
I'M TOO OLD FOR THIS SHIT!
........................
#seniorwinternetach #fascynującaanegdotka #lata90tetoapogeumludzkiejcywilizacji #gettudaczopa
........................
The Mission // Dead Poets Society // Boyz n the Hood // Fisher King // Bronx Tale // Trainspotting // Chasing Amy // Big Lebowski // Fight Club // Human Traffic // Samotari.

Czyli apgrejdowana złota 11tka filmów, które uczyniły mnie Jankielem. Obejrzyj wszystkie i zostań mną. Polecam - 8.73/10
 
 
V - r 
Loża Szyderców


Dołączył: 16 Kwi 2014
Posty: 8065

Medale: 1 (Więcej...)

Wysłany: 2015-01-20, 16:16   

Przezajebiste :piwo:
 
 
Antybristler 
Loża Szyderców+


Wiek: Tak
Dołączył: 25 Wrz 2013
Posty: 5407

Medale: 18 (Więcej...)

Wysłany: 2015-01-20, 16:18   

Przeczytałem już. Bardzo fajne opowiadanie :)

A wygrała historia przygarnięcia Krokoroka :D
 
 
Davos 
Überszlachta
Freeeedooooom!


Wiek: Tak
Dołączył: 18 Wrz 2013
Posty: 23587
Skąd: Litwini wracają?

Medale: 10 (Więcej...)

Wysłany: 2015-01-20, 16:52   

V - r i Antek - dzięki.

Jankiel - hmm, jedyne czego mogłem nie przeczytać napisane Twojego autorstwa, to zdaje się ten długi post w temacie: Co nas śmieszy (albo "Co nas wkurza", nie pamiętam :P ). Wrzuciłeś to akurat w momencie, w którym miałem największy młyn przed egzaminami. A potem inni zaspamowali temat i już mi to uciekło :P Przeczytam, jeśli to teraz odgrzebię ;)
_________________
 
 
SlownikOrtograficzny 
Zwykły użytkownik
Be chuju are


Wiek: XXI
Dołączył: 21 Wrz 2013
Posty: 3088
Skąd: Nienack, Masaczustets

Medale: 6 (Więcej...)

Wysłany: 2015-01-20, 17:33   

Świetna robota Davos! Brakowało mi tylko
Cytat:
i ty lasko przeciwko mnie

Spodziewałem się, że ta kwestia gdzieś padnie. :slina: :brwi:
_________________

Moje myśli to jebni❤cie.🛀
 
 
bartek82r 
Założyciel Forum


Dołączył: 18 Wrz 2013
Posty: 6906

Medale: 2 (Więcej...)

Wysłany: 2015-01-20, 17:48   

A ja właśnie czytam jestem na fragmencie:
Cytat:
Kolejne dni mijały bez większych niespodzianek. Szyszek okazał się bardzo sympatycznym i rozmownym towarzyszem i szybko znalazł wspólny język z innymi.


i nadal nie mogę się pozbierać po tym tekście:
Cytat:
- FREEEEEEEEEEEEDDDDDDDDDDDOOOOOOOOOOOOMMMMMMMM!!! - zagrzmiał, a echo poniosło się na wiele mil.
- KUUUURRRRWWWWWAAAAA - odpowiedziały mu pełne bólu krzyki zmęczonych,


[ Dodano: 2015-01-20, 18:01 ]
O, i Słownik ma urodzinki :haha:

[ Dodano: 2015-01-20, 18:12 ]
:scared:
Znowu to zrobiłeś. Znowu to napisałeś. A znowu to tak samo przeczytałem :/
Cytat:
- Dzieeeeeeńńń dooooobbbrrrryyyyy
 
 
widzu 
Junior Admin
To co wpiszesz, będzie pod twoim nickiem.


Wiek: 2 k
Dołączył: 25 Lis 2013
Posty: 22221
Skąd: Village killed by planks

Medale: 14 (Więcej...)

Wysłany: 2015-01-20, 18:30   

Przypomnijcie mi, żebym to przeczytał po sesji. :P
_________________
Tekst podpisu:
Podpis - dozwolona ilość znaków: 3000
 
 
Mackers 


Wiek: .
Dołączył: 12 Lip 2014
Posty: 7362

Medale: 9 (Więcej...)

Wysłany: 2015-01-20, 18:38   

Cytat:
Prawdę mówiąc, dla mnie to bez różnicy. On ma znacznie inne zalety. Bardzo duże. Jeśli wiecie, co mam na myśli - zarumieniła się [...]
- W każdym razie - ciągnęła dziewczyna

I see what u did here. :-D
Opowiadanie jak zwykle znakomite.

[ Dodano: 2015-01-20, 18:51 ]
Tak w ogóle to zapomniałeś dodać ProFace do opowiadania. Ewentualnie jestem ślepy.
 
 
Zabek05 
Loża Szyderców


Dołączył: 20 Wrz 2013
Posty: 2727

Medale: 3 (Więcej...)

Wysłany: 2015-01-20, 21:10   

Davos napisał/a:
Słownik i Chodnikowy Wilk pili na umór gdzieś w kącie. Po jakimś czasie Słownik wstał i oświadczył, mocno się zataczając:
- Ludzie, kocham was! No normalnie... no normalnie kocham was foreva i w ogóle...Tysiąc serc dla was normalnie!
- Jak ja kiedyś się upiję, to wyrzućcie mnie za burtę, albo przynajmniej gdzieś zamknijcie - mruknęła Sharvari.
- Ciebie to już wyjątkowo kocham, Szarwaro! - krzyknął do niej Słownik - I Kasię kocham! I Barbrę! Jankiela też kocham! I w ogóle ja was wszystkich kocham, no normalnie, no... - bełkotał Słownik.
- Nie słuchajcie go, on jest jakiś pijany, hep. - czknął paskudnie Chodnikowy Wilk. I dodał: - Aśe naebaem!
- Idźcie już spać! - rozkazała Sharvari.
- Dobrze już, dobrze - odrzekł Słownik i razem z Chodnikowym Wilkiem, wzięli się pod ramię i zaczęli ostrożnie iść w stronę swoich kajut, mocno się przy tym zataczając. W pewnej chwili Słownik odwrócił głowę.
- Ale wiecie, że was wszystkich kocham? - zapytał pijacko.
- SPAĆ!
- Dobrze już... Idziemy. - zrobili kilka kolejnych kroków. Słownik zachichotał: - Ale jutro będzie siara, no...


<tu była moja pieczątka>
Nie pozwalaj se.
-SO
Ostatnio zmieniony przez SlownikOrtograficzny 2015-01-20, 21:40, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Davos 
Überszlachta
Freeeedooooom!


Wiek: Tak
Dołączył: 18 Wrz 2013
Posty: 23587
Skąd: Litwini wracają?

Medale: 10 (Więcej...)

Wysłany: 2015-01-21, 00:24   

SlownikOrtograficzny napisał/a:
Brakowało mi tylko
Cytat:
i ty lasko przeciwko mnie

Spodziewałem się, że ta kwestia gdzieś padnie. :slina: :brwi:
Obrazek


Cholera, kompletnie o tym zapomniałem! :scared: :wnerw:

Widzu napisał/a:
Przypomnijcie mi, żebym to przeczytał po sesji. :P


Przypomnę. A kiedy kończysz sesję?
Mnie nikt nie przypomniał o tym długim poście Jankiela i teraz nawet nie wiem, gdzie to jest :P

Mackers napisał/a:
Tak w ogóle to zapomniałeś dodać ProFace do opowiadania. Ewentualnie jestem ślepy.


Proface w opowiadaniu ma przydomek "Asik", co jest jej nickiem w jakiejś części internetów. Kiedyś o tym wspominała na forum. Młodsi stażem mogą tego nie pamiętać, ale nie mogłem dać bezpośrednio przydomka "Proface" bo nijak nie pasuje mi to do dawnych czasów, na które miał być stylizowany język. Zamiast tego napisałem o rysowaniu przez nią karykatur i pretensji Kroka z tego powodu (aluzja do awanturowania się o przerabianie przez Pro jego sygnatur). Aczkolwiek zdaję sobie sprawę, że mogło to nie być wystarczająco czytelne.
_________________
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Czy wiesz, że...

Strona wygenerowana w 0.416 sekundy. Zapytań do SQL: 32