Następnego dnia bohaterowie opuścili monaster, przejechali przez fortyfikacje wykonane przez mistrza kamieniarskiego P.H.P. B.B. Przemysława i zjechali drogą prowadzącą z fortecy na klifie do miasta. Ich celem była znana i lubiana przez tutejszych mieszkańców Karczma pod Kontem Testowym. Minęli dwóch jaszczuroludzi niosących upolowanego morsa oraz niedbale zaparkowany parowy traktor typu Plejer i zostawili swoje wierzchowce na wyznaczonym do tego miejscu. Oprócz ich rumaków był tam już przywiązany ogromny lądowy żółw, mruczny kot z głową kucyka oraz czyjś nienaturalnie wielki pies rasy Gregor, o rozmiarach przekraczających wszystkie normy.
Po wejściu przywitało ich jasne światło naftowych latarni, wszechobecny gwar i hałas wydobywający się z dziesiątek gardeł jednocześnie oraz specyficzny zapach piwa i gotowanej kapusty. Cała masa ludzi z kapłanką bogini-sarny na czele entuzjastycznie śpiewała jakieś niezrozumiałe przez wzajemne przekrzykiwanie się piosenki. Inni zażarcie kłócili się o rozmaite rzeczy: jakie trunki lubią najbardziej, jaki minstrel jest najlepszy w swoim fachu a jaki nadaje się co najwyżej do wycia po pijanemu, jakie wschodnie baśnie ostatnio czytali czy opowiadali sobie nie zawsze śmieszne dowcipy. Reszta z zapałem oglądała walkę w kiślu, chrupiąc przy tym ciasteczka w kształcie piernikowych ludzików. Bohaterowie usiedli przy jedynym niezajętym stole między grzejnikiem i kimającym czarnoskórym i zastanawiali się, jak wśród tego chaosu wybrać kogokolwiek do uczestnictwa w przygodzie. Postanowiono ogłosić zatem w barze rekrutację na członka wyprawy. Przy stoliku wkrótce ustawiła się długa kolejka śmiałków.
Jako pierwsza pojawiła się dystyngowana młoda dama w futrze z sobola i kwiatku wiśni wpiętym we włosy. Przedstawiła się jako Lav i wyraziła zainteresowanie wzięciem udziału w przygodzie, jako że wyprawiała się wiele razy w odległe zakątki świata. Zauroczona komisja postanowiła ją przyjąć. Jako drugi w kolejce był barbarzyńca V - r Włochaty, znany z posiadania bujnej trzeciej brody pomimo młodego wieku oraz z uczestniczenia w interesującym zakonie wojowników, tłukących się regularnie na starych polach bitewnych w celu uczczenia ich pamięci. Zaakceptowano go bardziej ze względu na drugą famę. Trzecim kandydatem był zamaskowany dżentelmen w czarnym stroju i pelerynie. Zapytany o imię, wyjął szpadę i w kilku diabelnie szybkich ruchach wyciął na drewnianej ścianie karczmy kształt wielkiego fallusa. Wszyscy zrozumieli, że o to natknęli się na słynnego Kutasiorra, wojownika o nieznanej tożsamości znanego z wycinania fallusów na ubraniach swoich wrogów i przeciwników.
Wśród innych zaakceptowanych poszukiwaczy przygód znaleźli się m. in.:
- Jankiel Kindy, miejscowy skandalista znany przede wszystkim z umizgiwania się do młodych niewiast w publicznej łaźni oraz układania sprośnych wierszyków. Jego praca w charakterze członka załogi jednej z twierdz granicznych przyniosła mu przydomek „Balista”;
- Artysta z wąsikami jak szable, malujący obrazy (jak sam twierdził) wyprzedzające jego epokę;
- Mattheus, magnat skrinszotowy, z nieprzebranymi zasobami zielonych „łapek”.
Niestety, do wyprawy brakowało jeszcze kilku uczestników, a kolejka wyczerpała się. Wtedy do karczmy weszło – a może raczej whasaczowało dziwne czworonożne stworzenie z obfitymi pisankami oraz wielką czerwoną kokardą. Na grzbiecie przybysza leżał rudy kotek z małą czerwoną kokardką.
- Czy to tutaj przyjmują ochotników na szaloną wyprawę? - zapytało sympatycznym kobiecym głosem zagadkowe stworzenie.
- Owszem – odparł nieco zmieszany król Bartłomiej – wystarczy że podasz nam swoje imię.
- Jestem Barbaruszka. Moni, ta kotka na mnie również chce wziąć udział w przygodzie.
- No dobrze... ale czy nie jest ona troszkę za mała? Ta wyprawa może być niebezpieczna – głośno zastanawiał się Davos – Moni, czy masz jakieś umiejętności które nam się przydadzą?
- Jestem fajna – powiedziała kotka. Organizatorzy przyjęli ją bez wahania.
Przez drzwi wpadł do środka dziwaczny stwór, przypominający humanoidalnego insekta.
- Mam nadzieję, że się nie spóźniłem na zapisy? - wystękał. Wyglądał jakby się bardzo zasapał. W tak chudej postaci nie mogło być jednak dużo siły. W istocie, gdyby się uprzeć można by nazwać to stworzenie patyczakiem na dwóch nogach – był wysoki i bardzo chudy, posiadał trzy pary odnóży, wielofasetkowe oczy oraz owadzi aparat gryzący zamiast ludzkich ust.
- Antylion, do waszych usług – zatrzeszczał stwór.
- Ta jego chudość przypomina mi kobietę-modliszkę, która raz mi się przyśniła – szepnął do reszty podróżników Jankiel – wzdrygam się aż do dzisiejszego dnia na myśl o tym. Zdecydowanie najgorsza hetera na jaką kiedykolwiek trafiłem – pozostałe przynajmniej nie próbowały mnie zjeść.
Pozostały jeszcze trzy wakaty. Była już noc i część biesiadujących w tawernie poszła do domu. Wtem z kiślowej areny rozległ się radosny okrzyk. Skończyły się zapasy i zawodnicy wychodzili z niecki wypełnionym klejącym płynem, aby się obmyć, ubrać i pójść sobie. Szczupły mężczyzna z niebieskimi włosami i kompletnie białą skórą poszedł do karczemnej łaźni i poprosił czarnowłosą dziewczynę z dredami, aby przyniosła mu jego ubranie. Jego przeciwnik zawołał za nim jeszcze:
- Twoja stara jeździ koniem dookoła domu goniąc ogon!
- Za to twoja stara jeździ po trotuarze na gazunderze! - odparł białoskóry zapaśnik, ubrawszy się i założywszy dwukolorowe binokle. - Co tu się dzieje? Brutalka znowu opowiada swoje sny ciekawskiej tłuszczy? - roześmiał się, widząc tłum przy grzejnikowym stoliku.
- Nie, organizujemy tutaj wyprawę. Brakuje nam trzech osób. Czy zechciałbyś do nas dołączyć? - odpowiedział rycerz Żabek alias Ząbek.
- No jasne! Porozmawiam tylko z moją dziewczyną, Kalipso i zobaczę czy mogę się do was przyłączyć. Przy okazji, Antybristler jestem. Dorzucę jeszcze, że znam kogoś kto może dojść do waszej drużyny.
To mówiąc, Antybristler wyciągnął z kieszeni spodni technomagiczny telekomunikator i udał się na stronę. Davos podszedł do Mattheusa i zapytał się, kim właściwie jest Brutalka.
- Brutalka to właścicielka karczmy, bardzo popularna osóbka. Czasami, jeżeli ma akurat dobry humor może uraczyć męską część biesiadników historiami ze swoich snów... a mogę cię zapewnić, że są bardzo pikantne.
Mistrz zakonu wydawał się być zadowolony z odpowiedzi.
Po chwili Antybristler wrócił, oznajmiając że uzyskał pozwolenie na udział w wyprawie.
- A co z tym drugim? - Spytała kapłanka Shar.
- Powinien zaraz przyjść, akurat nie miał nic do...
Przerwało mu głośne trzaśnięcie drzwiami. Wysoka, potężnie zbudowana postać sforsowała drzwi tawerny jakby chciała je wyważyć. Padło na nią światło latarni. Nieznajomy wyglądał jak... drzewo. Całe jego ciało pokryte było twardą, brązową korą z „łuskami”. Posiadał igliwie rosnące na nim niczym włosy. Nawet pachniał jak drzewo – w całej sali rozszedł się intensywny zapach żywicy sosnowej.
- Jestem Szyszek. - lakonicznie przedstawił się drzewiec i ustawił się obok grzejnikowego stołu.
- Tylko Szyszek? Tak po prostu? - pytali się zaskoczeni bohaterowie.
- Jeżeli chcecie się od niego czegoś dowiedzieć, to tylko tego że jest Szyszkiem. Wszystkie inne pytania zbywa milczeniem.
Szyszek został przyjęty. Było już po północy i wiele ludzi poszło już spać, gdy nagle na piętrze karczmy zrobił się ogromny hałas. Ktoś z hukiem otworzył drzwi prowadzące do jego pokoju, wywalił się na drewnianą podłogę i zaczął głośno bełkotać:
- Ludzie KOCHAM WAS! No normalnie... no normalnie nie mogę no... kocham was ludzie z tawerny! Jesteście normalnie... córa Koryntu... nad życie was kochać będę normalnie!
Głośny kochaś podszedł do schodów i nie bez trudu z nich zszedł.
- Jeśli kiedyś upiję się w waszym towarzystwie, pozbawcie mnie przytomności. - mruknęła z dezaprobatą Shar. Wstała, wzięła z jakiegoś stołu nie do końca opróżniony kubek wody i chlusnęła zawartością w pijanego. Ten zatoczył się i usiadł na krześle. Shar podała mu antidotum, dzięki któremu pijany otrzeźwiał. Dopiero teraz ludzie przyjrzeli się mu. Był ubrany w długą, powłóczystą szatę w kolorze ciemnozielonym. Zarówno barwa, jak i symbole na szacie jasno wskazywały na przynależność osobnika do Modinkwizycji, a konkretnie do Orto Grafficus, wydziału zaprawionego w nawracaniu na jedyną słuszną gramatykę. Modinkwizytor odezwał się słabym głosem.
- Święta matko słownikowa... upiłem się? Akurat wtedy kiedy miałem misję do wykonania? Jeżeli zarząd się o tym dowie, czeka mnie wylanie z pracy... Co ja teraz zrobię?
- Dołączysz do naszej wyprawy jako kapelan i ostatni członek ekspedycji, a w zamian za to załatwię tą śliską sprawę z twoim szefostwem. Umowa stoi? - powiedziała Ruda.
- To przyjemność robić z panną interesy – uśmiechnął się Orto Grafficus. - Kiedy wyruszamy?
- Jutro. Albo raczej dzisiaj. Po świcie o ósmej, w każdym razie. Idźcie do domów, spakujcie się i weźcie swoje środki transportu. Będę na was wszystkich czekał pod Bramą Powitalną. - odpowiedział król Bartłomiej.
Uczestnicy rozeszli się. Niektórzy szli na piechotę (ewentualnie hasając), a inni skorzystali z koni. Oryginalnością popisał się Antybristler, który okazał się być właścicielem ogromnego żółwia w stajni.
- Cześć Żółw – przywitał żółwia Antybristler. Żółw wychylił głowę ze skorupy i przybrał bardzo sympatyczny wyraz mordki.
Akurat kiedy zakończyło się werbowanie, stojący w pobliżu grzejnik wyłączył się. Potem okazało się, że to usterka nienadająca się do naprawy.
Czyjeś oko bacznie obserwowało z daleka zebranie herosów. Tajemnicza postać odstawiła lunetę i zapłaciła trzem najemnikom za wytropienie Szyszka. Moris, Ninja Asasyn i niejaki Fryderyk Krueger schowali otrzymane mieszki ze złotem i poszli sobie. Nieznana sylwetka wyszczerzyła olbrzymie, twarde jak żelazo przednie siekacze w okrutnym uśmiechu. Jemszyszki rozpoczął właśnie swe łowy.
Ciąg dalszy nastąpi.
PS. Jeżeli nie występujesz w tym opowiadaniu, wystąpisz w trzeciej lub w czwartej części
Ostatnio zmieniony przez Antlion 2015-04-22, 15:55, w całości zmieniany 2 razy
No ja przeczytałem, nie ma mnie ale i tak dobre Fajnie mi się to czytało, a żeby mi się fajnie coś czytało to to musi być na prawdę dobrze napisane. GJ
Było już po północy i wiele ludzi poszło już spać, gdy nagle na piętrze karczmy zrobił się ogromny hałas. Ktoś z hukiem otworzył drzwi prowadzące do jego pokoju, wywalił się na drewnianą podłogę i zaczął głośno bełkotać:
- Ludzie KOCHAM WAS! No normalnie... no normalnie nie mogę no... kocham was ludzie z tawerny! Jesteście normalnie... córa Koryntu... nad życie was kochać będę normalnie!
Głośny kochaś podszedł do schodów i nie bez trudu z nich zszedł.
- Jeśli kiedyś upiję się w waszym towarzystwie, pozbawcie mnie przytomności. - mruknęła z dezaprobatą Shar. Wstała, wzięła z jakiegoś stołu nie do końca opróżniony kubek wody i chlusnęła zawartością w pijanego. Ten zatoczył się i usiadł na krześle. Shar podała mu antidotum, dzięki któremu pijany otrzeźwiał. Dopiero teraz ludzie przyjrzeli się mu. Był ubrany w długą, powłóczystą szatę w kolorze ciemnozielonym. Zarówno barwa, jak i symbole na szacie jasno wskazywały na przynależność osobnika do Modinkwizycji, a konkretnie do Orto Grafficus, wydziału zaprawionego w nawracaniu na jedyną słuszną gramatykę.
Widzę, że cały czas trzymasz poziom. Czekam na kolejne części
Bardzo fajnie powplatałeś w to opowiadanie różnych userów, nawet tych, którzy na forum udzielali się mało lub prawie wcale, ale gdzieś tam czymś zasłynęli na mistrzach. No i fragment o Słowniku mnie również bardzo się spodobał A także pochodzenie ksywki Jankiela Pomysłowe!
Było już po północy i wiele ludzi poszło już spać, gdy nagle na piętrze karczmy zrobił się ogromny hałas. Ktoś z hukiem otworzył drzwi prowadzące do jego pokoju, wywalił się na drewnianą podłogę i zaczął głośno bełkotać:
- Ludzie KOCHAM WAS! No normalnie... no normalnie nie mogę no... kocham was ludzie z tawerny! Jesteście normalnie... córa Koryntu... nad życie was kochać będę normalnie!
Głośny kochaś podszedł do schodów i nie bez trudu z nich zszedł.
- Jeśli kiedyś upiję się w waszym towarzystwie, pozbawcie mnie przytomności. - mruknęła z dezaprobatą Shar. Wstała, wzięła z jakiegoś stołu nie do końca opróżniony kubek wody i chlusnęła zawartością w pijanego. Ten zatoczył się i usiadł na krześle. Shar podała mu antidotum, dzięki któremu pijany otrzeźwiał. Dopiero teraz ludzie przyjrzeli się mu. Był ubrany w długą, powłóczystą szatę w kolorze ciemnozielonym. Zarówno barwa, jak i symbole na szacie jasno wskazywały na przynależność osobnika do Modinkwizycji, a konkretnie do Orto Grafficus, wydziału zaprawionego w nawracaniu na jedyną słuszną gramatykę.
najlepszy kawałek xD
Dokładnie tak! Przy tym fragmencie śmiechłem hardo
I fajnie, że dla mnie się znalazło miejsce! Super opowiadanko! I końcówka mnie naprawdę zaciekawiła
Czekam na kolejną część!
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum