Ponad 40 lat śledztwa. Tysiące dowodów, przesłuchanych, dziesiątki podejrzanych – wszystko na nic. Aż w końcu okazało się, że wystarczy dopasować profil DNA w internetowym serwisie poszukiwań genealogicznych.
Gwałty, morderstwa, rozboje – o to oskarża się staruszka, który z trudem unosi głowę, by odpowiedzieć, że rozumie, co się do niego mówi. Starzec był policjantem, umiał latami oszukiwać śledczych. Ale nie przewidział, że powstaną serwisy społecznościowe, gdzie powiązania między użytkownikami determinują ich próbki DNA.
Trudne początki śledztwa
W sprawie Mordercy z Golden State nie zaniedbano niczego, a mimo to przez dekady w rejonie Sacramento ludzie żyli w strachu, że znów zaatakuje. Za każdym razem drobiazgowo zbierano dowody, zabezpieczano ślady, zachowano nawet DNA sprawcy i sporządzono dokładny portret psychologiczny. Ci, którzy przeżyli, starali się opisać swojego oprawcę jak najdokładniej. Świadkowie podawali szczegóły dotyczące pojazdów, jakimi mógł się poruszać. Najsłabszym punktem był portret pamięciowy – przestępca z reguły chował się za kominiarką, wiadomo było tylko, jaki ma kolor oczu. Tzn. ta jedna rzecz nie była pewna, ale trudno się dziwić napadniętym w ciemnościach, wyrwanym ze snu ludziom, że nie byli pewni koloru oczy napastnika. Niebieskie? Orzechowe?
Śledczy odwalali kawał solidnej, policyjnej roboty, byli kreatywni i szukali każdej wskazówki, która mogła ich naprowadzić na trop poszukiwanego. Byli pewni, że to ktoś z branży, „z fabryki”, jak określają to nasi policjanci. Ewentualnie wojskowy, ktoś z przeszkoleniem militarnym, być może powiązany z marynarką.
W 1986 Golden State Killer zaprzestał swojej działalności, choć, jak mówi dziś prokuratorka Anne Marie Schubert, nie można wykluczyć, że zmienił obszar działania. To raczej nieśmiała, oparta na domniemaniach hipoteza niż podejrzenie – od 1987 do 1991 roku podobne zbrodnie miały miejsce daleko poza Kalifornią – w Australii. Popełnił je nigdy nie ujęty tzw. Mr Cruel: zgwałcił kolejno trzy 14-latki, a następnie zamordował 13-latkę. Aresztowany niedawno starzec właśnie w tych latach był poza Stanami. Śledczy sprawdzą też z pewnością inne wątki, by upewnić się, czy Golden State Killer nie działał w innych miejscach.
Gość doskonale wiedział, jak nie dać się złapać. Wiedział, kiedy nie przejmować się zostawionymi śladami i czego nie robić, by nie pozostawić żadnych naprowadzających nań wskazówek. Przez cały czas, co podkreśla Schubert, był po prostu dobry w tym, co robił.
Everyday regular normal guy*
„I’ll kill you, I’ll kill you, I’ll kill you, fucking whore”. W tle słychać głosy dzieci i kobiecy głos wołający niecierpliwie „hang up the phone!”. Żona? Rodzina?
To nagranie zostawił jednej ze swoich ofiar, żeby się bała dłużej i bardziej. Ciekawe, czy wiedział, że głosy tła sprawiają, że ten komunikat wydaje się jeszcze bardziej przerażający? Nikt przy zdrowych zmysłach nie zobaczyłby w nim maniakalnego mordercy. „Bardzo chciałbym powiedzieć, że było w nim coś dziwnego, niepokojącego. Ale to był po prostu Joe. You know – he was just Joe” – mówi stróż prawa z wieloletnim stażem, były szef Josepha Jamesa DeAngelo Jr.
Bo Joe pracował w policji jako szeregowy „krawężnik”. Chodził w patrolach, nie brał udziału w śledztwach. Przeciętny pod każdym względem. Nie zachowywał się jak stereotypowy macho-policjant. Żonaty, dłuższy czas bezdzietny. Miał psa. Grał w baseball w drużynie policyjnej. Po kilku latach pracy został złapany na pospolitej kradzieży w sklepie i usunięto go ze służby. Jego przełożony indagowany po latach po wielokroć podkreśla, że nikt nie mógł mieć najmniejszych podejrzeń wobec Josepha. Nijaki. Mierny. Zwyczajny.
Przyjęło się uważać, że seryjni mordercy są często ludźmi nad wyraz inteligentnymi. Łukasz Wroński, psycholog zajmujący się psychologią przestępców, uważa, że to stereotyp i że większość seryjnych morderców to ludzie po prostu dość sprytni i dysponujący sporym instynktem samozachowawczym. Całkiem nieźle podsumował to jeden z poprzedników DeAngelo, Ted Bundy: „Nie jesteśmy urodzonymi potworami. Jesteśmy waszymi synami i jesteśmy waszymi mężami„. Ted wiedział, co mówi, zamordował przynajmniej 30 kobiet, a w międzyczasie był szaleńczo zakochany, studiował prawo, angażował się w kampanię prezydencką, wstąpił do kościoła mormonów, czarował panie, a ożeniwszy się (w więzieniu, z wielbicielką), spłodził córkę. Był miły, łatwo nawiązywał kontakt z ludźmi, miał ujmującą powierzchowność i jednocześnie nie zapadał w pamięć. Zwyczajny.
I takiego zwykłego gościa przedstawia zdjęcie z czasów odnotowanej, powiązanej z Josephem Jamesem DeAngelo Jr. zbrodniczej aktywności. Okrągła twarz chłopaka z sąsiedztwa, żadnych charakterystycznych rysów, jasne włosy porządnie przycięte, grzywka niezasłaniająca czoła, małe usta. Świadkowie zeznawali, że był dobrze zbudowany, ale raczej jak budowlaniec, nie jak kulturysta. Wzrost – tu były wahania, podawano od około 174 cm do około 180. Głos zaskakująco wysoki jak na człowieka tej postury. I mały penis, mniejszy niż średni. Zapewne to najsłabszy punkt opisu, nikt nie rozpoznaje przestępców na ulicy po tym szczególe anatomicznym, ale to ważny punkt w tworzeniu portretu psychologicznego.
Portret psychologiczny był tym, co opracowano z wielką starannością, wierząc, że w ten sposób da się odnaleźć sprawcę, który nie figurował w żadnych rejestrach. Nierozwiązana sprawa, tysiące śladów, ofiary, które zeznawały, chciały złapania sprawcy i poczucie, że on jest tu, gdzieś obok, o krok – mimo upływu lat nikt nie chciał zapomnieć o mordercy.
Obsesja
Poczucie, że on jest tuż obok, było wręcz fizyczne. Czuli je śledczy, ofiary, mieszkańcy rejonu i ludzie, którzy zaczynali drążyć temat z ciekawości, a z czasem nie umieli się od niego oderwać. Zwłaszcza ofiary gwałtów i mieszkańcy domów, do który zbrodniarz zakradał się po drobne trofea – ci ludzie mieli prawdziwy powód, by czuć fizyczną obecność złoczyńcy.
Michelle McNamara, pisarka i dziennikarka, poświęciła – dosłownie – życie, by rozpracować Mordercę z Golden State. Zmarła nagle w trakcie pracy – za dużo emocji, za słabe serce, za dużo leków. Jej mąż, Patton Oswalt, zatrudnił do dokończenia jej dzieła dziennikarza śledczego Billy’ego Jensena i dotychczasowego współpracownika McNamary – Paula Haynesa. Powstała mroczna książka „I’ll Be Gone in the Dark”. Do opracowania było 3500 plików z zeznaniami ofiar, opisami miejsc zbrodni, śladów, tropów, wypowiedziami świadków i tysiącami innych elementów, które pisarka latami układała razem. „I taki będzie twój koniec” – jedno ze zdań w odręcznych notatkach autorki stało się podsumowaniem książki. Miała rację. Książka miała premierę prasową na chwilę przed ogłoszeniem, że Golden State Kille został aresztowany.
Skąd obsesja? Dlaczego postać mordercy z sąsiedztwa tak bardzo zafascynowała pisarkę i wiele innych osób? Czy dlatego, że prawdziwe zło może fascynować? Czy chcemy zrozumieć, skąd biorą się przestępcy? Czy chodzi o zrozumienie i złapanie bestii? A może w ten sposób projektujemy własne lęki i pragnienia?
Golden State Killer gwałcił i zabijał w szczególnie fantazyjny sposób. Boimy się z reguły ataków na ulicach, rozboju, kieszonkowca, a Joe robił to, czego przestępcy na ogół nie robią – wchodził do domów obcych ludzi, szukając swoich ofiar, zaskakując je we śnie, w bezpiecznym łóżku. Gwałcił kobiety na oczach ich partnerów, oczywiście związanych i całkowicie bezradnych. Terroryzował ich godzinami, odgrywając teatr prawdziwej grozy. Jeśli zabijał, to tak, by czuć każdy moment mordu, tłukąc na śmierć – jak w przypadku Charlene i Lymana Smithów – polanem z kominka, najpierw jedną ofiarę, potem drugą. Gdy po zabiciu Smithów wzburzeni sąsiedzi ofiar zebrali się, by zastanowić się nad sposobem uchronienia się przed kolejnymi atakami, jeden z mężczyzn z pogardą wyraził się o mężach, którzy nie byli w stanie obronić swoich żon. Kolejną ofiarą była jego żona. A on z przerażeniem patrzył, jak była gwałcona.
Joe musiał tam być, wtedy, na tym zebraniu, musiał słyszeć buńczuczne słowa, musiał uśmiechać się pod nosem. Znany sąsiad. Nieznane zło wcielone.
Mamy twoje DNA
Joe dobrze wiedział, że nie figuruje w żadnym rejestrze. Dlatego też nie miał obaw mordując i gwałcąc. Wiedział, że sprawcę można namierzyć, badając jego krew lub nasienie. Być może wiedział też, że jest tzw. non-secretor. To stosunkowo rzadka cecha genetyczna, non-secretorów jest około 20% w ogóle populacji. Non-secretor (nie-wydzielacz) to osoba, która w wydzielinach ciała nie ma antygenów swojej grupy krwi. Zaś badania DNA, dzięki którym można było znaleźć sprawcę przestępstwa, opracowano dopiero w 1985 roku (a pierwszy raz użyto przy ustalaniu winnego dwa lata później).
Joe zabijał z upodobaniem, gwałcił, włamywał się do domów swoich ofiar po drobne pamiątki i nie bał się, że po pocie, ślinie i nasieniu ktoś go zidentyfikuje. Włosy unoszące się w powietrzu, naskórek za paznokciami ofiar, sperma nie były w tym czasie dość wyrazistymi podpisami.
Śledczy jednak zostawiali cały materiał dowodowy z kolejnych przestępstw, w tym właśnie włosy, ślinę, spermę, naskórek, całą masę dobrze zabezpieczonych komórek. Materiał biologiczny, który może kiedyś się przydać, należy przechowywać w zaciemnionych, ciepłych, suchych pomieszczeniach. Dobrze zachowany materiał można badać nawet po kilkudziesięciu latach. Więc go zbadano: wszystkich zbrodni, mimo różnic w opisie sprawcy, dokonywał ten sam człowiek. Teraz wystarczyło go złapać.
Tyle, że dalej nie było punktu zaczepienia, gdzie go szukać.
„Aaaby znaleźć dziadka”
Policja Sacramento odnalazła Josepha Jamesa DeAngelo Jr. za pośrednictwem genealogicznych serwisów internetowych. To zupełnie niewinne serwisy, takie, w których można odkryć zapomnianego bogatego wujaszka lub nieznanego nigdy wcześniej dziadka. W jednym z nich zarejestrował się jeden z dalekich krewnych DeAngelo. I nagle po ponad 30 latach nigdy nienotowany i niefigurujący w żadnej bazie emeryt włączył wszystkie alarmy. Bo porównano DNA z miejsca zbrodni z tym ze społecznościówki. Wykonano mrówczą robotę, sprawdzono drzewa genealogiczne, porównano dane, zawężając jak w lejku grupę podejrzanych. Aż śledczy doszli do Joego.
Do identyfikacji sprawcy zbrodni potrzebna jest, jak wiemy, próbka DNA pobrana z miejsca przestępstwa oraz materiał porównawczy. Materiał porównawczy to np. włosy, komórki nabłonka na pumeksie, a nawet ubraniu czy pościeli. Gdy nie można na pewnym etapie śledztwa sprawdzić DNA bezpośrednio podejrzanego, nic nie stoi na przeszkodzie, by porównać profile DNA nawet od nieżyjącej osoby spokrewnionej z podejrzanym. Lub z DNA kuzyna, który dobrowolnie udostępnił swoje DNA w internecie, żeby znaleźć krewnych.
DNA udostępnione w ten sposób publicznie wykorzystuje od kilku lat amerykańska organizacja Innocence Project. Jej celem jest oczyszczanie z zarzutów osób, które w rzeczywistości nie popełniły przestępstw, o które były oskarżane, a nawet skazywane. Dzięki swoim działaniom od 1992 roku organizacja doprowadziła do uniewinnienia około 350 osób, w tym 20 skazanych na karę śmierci. Projektowi Niewinność odzyskanie życia zawdzięcza m.in. Andre Hatchett. Hatchett spędził pół życia w więzieniu, skazany na 25 lat za morderstwo, którego nie popełnił – miał nieudolnego obrońcę i był czarny. Kennedy Brewer dostał wyrok śmierci za zgwałcenie i zabicie trzyletniego dziecka. Spędził w celi śmierci 14 lat. Wyszedł w 2001 roku dzięki testom DNA. Był niewinny.
Wyniki badań DNA mogą wyciągnąć z więzienia lub do niego wepchnąć. Zapewne proces karny OJ Simpsona wyglądałby dziś inaczej niż ten sprzed 24 lat, nie trzeba byłoby czekać na jego przyznanie się.
Wątły staruszek szykuje obronę
51 gwałtów, jedna próba podwójnego morderstwa i kolejne 10 morderstw oraz szereg włamań, zastraszań i wypadków podglądania miały miejsce w latach 1976-1986. Podczas jednego z gwałtów sprawca wywrzeszczał „nienawidzę cię, Bonnie”. Bonnie to imię byłej narzeczonej DeAngelo, Bonnie Jean Colwell. Musiała mu mocno zapaść w pamięć mimo, że trzy lata po zerwaniu z nią zaręczyn był już żonaty z Sharon Marie Huddle, adwokatką. Z żoną rozstał się w 1991 (nigdy formalnie się nie rozwiedli). To musiał być najwyższy czas na separację, bo według relacji świadków nawet ich późniejsze kontakty były naznaczone przemocą, krzykiem i prześladowaniem. W 1991, w roku ostatecznego rozpadu małżeństwa, wykonał jeden z ostatnich telefonów, którymi latami terroryzował swoje ofiary. Ten z nagrania, ten w którym słychać głosy kobiety i dzieci.
Ale ostatni telefon miał miejsce aż 10 lat później, w 2001 roku, gdy wydawało się, że Golden State Killer przestał robić to, co tak bardzo lubił.
To, że po latach obywania się bez gwałcenia i zabijania, precyzyjnie namierzył jedną ze swoich ofiar, świadczyło, że cały czas żył tym, co tak kochał robić. „Pamiętasz, jak się bawiliśmy?” – wyszemrał do słuchawki. To było w dniu, gdy w lokalnej prasie ukazał się artykuł o tym, że udało się ustalić, że sprawcą gwałtów i morderstw była ta sama osoba.
Joe DeAngelo kochał brutalny, przemocowy seks, uwielbiał mordować, spełniał się, zadając ból – ale najbardziej na świecie trzeba mu było poczucia władzy, kontroli i świadomości, że ludzie się go boją i że nikt nie śpi spokojnie.
DNA wskazało, że sprawcą jest Joe DeAngelo, gliniarz-nieudacznik, chłopak z sąsiedztwa. DeAngelo latami mieszkał z jedną z córek i dwiema wnuczkami kilka przecznic od jednego z miejsc swojej zbrodni. Dziadziuś. Choć w sądzie wyglądał na starego i schorowanego, rzeczywistość jest inna – starszy pan przeszedł na emeryturę zaledwie rok przed zatrzymaniem, a świadkowie, którzy widzieli go kilka dni wcześniej, podkreślają, że nie miał problemów z poruszaniem się ani mówieniem. Drażniący i hałaśliwy – sąsiedzi zeznają, że często pieklił się bez potrzeby, bluźniąc ohydnie i nie przejmując się, kto może słuchać. Ale lubił porządek, starannie kosił przydomowy trawnik, sprawdzając, czy wszędzie trawa jest dokładnie przycięta.
A potem już wszyscy na całym świecie mieli okazję obejrzeć starowinka DeAngelo na wózku, bezradnego i schorowanego.
Josephowi w sądzie towarzyszyła niemłoda prawniczka o wyglądzie zupełnie odbiegającym od wyobrażeń o rzutkich, agresywnych adwokatach, roznoszących materiał dowodowy w pył. Prawniczka miała ubranie nieco prowincjonalne, niezgrabne, przywodzące na myśl zatroskaną ciocię – i tak też się zachowywała. Trzymała swojego klienta z troską za ramię. Diane Howard jest obrończynią z urzędu, wykonuje swoją pracę najlepiej, jak się da – płaci jej za to państwo i dzięki medialnej sprawie ma szansę przyciągnąć kolejnych, obficie sypiących kasą klientów. Podniosły się głosy, że mecenas Howard za bardzo się spoufala z obwinionym, ale zarówno ona, jak i jej klient, doskonale wiedzą, jak bardzo przed ławą przysięgłych liczy się wizerunek. Jeśli uda jej się podważyć legalność pozyskania DNA Josepha, cała praca śledczych obróci się w pył. A wtedy – kto by skazał na więzienie biednego, schorowanego staruszka?
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum