Roleplay - Tajemnicza Wyspa - Tajemnicza wyspa - skrót historii
Tortuga - 2017-10-18, 00:18 Temat postu: Tajemnicza wyspa - skrót historii Czas akcji - sierpień 1992, gdzieś nad Pacyfikiem.
To miał być spokojny lot. W samolocie panowała miła atmosfera. Większą część pasażerów stanowiła amerykańska Polonia.
Większość z pasażerów leciała do Polski odwiedzić dawno nie widzianą rodzinę. Z przesiadką w Pekinie. To była jedyna opcja, szalejący huragan Andrew całkowicie sparaliżował loty przez Atlantyk. Ale skoro w tej samej cenie (z powodu problemów) to czemu nie? W końcu od razu się trochę świata zobaczy. Szczególnie z tego faktu ucieszony był młody nerd, widocznie jednocześnie fanatyk Chin.
Wszystko szło wspaniale. Do czasu. - "O CHUJ!" - krzyknął ktoś wskazując na okno. Tuż za nim na jedynym ze spadochronów leciał pilot samolotu.
Nagle odezwał się głos z głośnika. To był drugi z pilotów. Musiał upaść na przycisk interkomu. "JA PIERDOLĘ CO ZA KURWA ZDRADZIECKI ZJEB!!!" - dało się słyszeć z głośnika. Chwilę potem nastąpił wybuch.
(...)
Przebudziliście się na wyspie. Wszędzie leżały szczątki samolotu.
- Halo, czy ktoś przeżył?! Niech da jakoś znać! Raz, dwa, trzy... Szenastu! Szenaście ocalałych!
Nagle dało się słyszeć donośny krzyk "DUDUDUDUUPAAA!", który urwał się tak szybko, jak się pojawił. Agonalnym tonem. Piętnastu. Zostało was już tylko piętnastu.
Zebraliście się jakoś do kupy.
Kiedy minął pierwszy szok, jakiś typ z petem odrzekł - "Dobra, ludzie, trzeba się jakoś zorganizować. Trzeba przeliczyć zapasy. Potem przetrwanie. Po pierwsze schronienie. Użyjemy części samolotu i drewna z tego wielkiego lasu. Potem woda. W teorii bez wody można przeżyć i ze 3 dni, ale przy tej pogodzie już przy drugim będzie ciężko. Na koniec jedzenie. A potem spróbujemy znaleźć pomoc. Ktoś do cholery wie gdzie jesteśmy?"
Wszyscy zaprzeczyli.
- "Nie możemy działać chaotycznie, bo nic nie zrobimy" - stwierdził gość z blizną - "Na początek się przedstawmy. Ja jestem Davos, ale możecie mówić na mnie Komandos. A Wy?"
- "macbed"
- "Śmieszek"
- "Lilith"
- "Kicerk"
- "Słownikke"
- "Sandra"
- "Antek"
- "Mackers"
- "Moris"
- "Nadir"
- "Ascara"
- "Kupa"
- "Ala"
- "icy" - dało się usłyszeć na końcu słaby głos - "Pilot. A ta co krzyczała to była Inessa, stewardesa. Chyba nie żyje."
- "Pilot, tak?" - stwierdził pytająco Davos - "Cóż, będziemy musieli pogadać później. Tajak Kicerk powiedział, trzeba się zorganizować. Najlepiej wybrać przywódcę grupy. Przeprowadźmy głosowanie."
Tortuga - 2017-10-20, 00:27
Propozycja wybrania lidera grupy mocno zaskoczyła część grupy.
Pomimo iż nie wydawał się to odpowiedni czas na podejmowanie tak odpowiedzialnych decyzji, wasza piętnastka zdecydowała, że odpowiedni silny przywódca pomoże wam przetrwać przynajmniej te pierwsze parę dni. Później się zobaczy. Demokratycznie wybranym liderem został Śmieszek.
Nowy przywódca od razu zabrał się do roboty. Rozdzielił konkretne zadania:
Przenoszenie rannych: Ala (pomoc medyczna) i Moris
Ogarnianie części samolotu: Davos, Mackers
Ogarnianie szałasów: Kircek, Słownik, Śmieszek
Przeszukiwanie samolotu: Lilith, Ascara, Macbed
Poszukiwanie wody: Antek, Nadir
Tym razem nikt się nie sprzeciwił. Bo i nie było na to czasu.
Jedynie Nadir z kamienną twarzą uważnie przyglądała się Lilith i Ascarze. W jej wzroku było coś niepokojącego. Czyżby chodziło o macbeda? Już od początku widać było, że pociąga ją jego tajemnicza postać.
Przenoszenie rannych szło wolniej niż można to było przypuścić. Powodem były częte przystanki - nie można było dopuścić, by zbyt wiele nieczytości dostało się do ran. Nie pomagał też fakt, że pilot co chwila zagadywał Alę przez co musiała przystawać. Czyżby flirtował? A może to z innych powodów?
Z jakichś powodów Moris zaoferował się, że zostanie przy rannych, a po opał wysłał Alę.
Grupa przeszukująca samolot ochoczo zabrała się o pracy. Pierwsza do kadłuba dotarła Ascara, za nią macbed i na koniec, lekko zataczają się, Lilith. To jej "piwo" było najwidoczniej samogonem - co by tłumaczyło czemu było w plastikowej butelce.
Mackers i Davos sprawnie ogarnęli surowce wtórne z rozrzuconych części samolotu. Ten drugi ochoczo zaproponował udanie się skoro świt na pobliskie wzgórze w celu nadania sygnału SOS. Dostał stanowczą odmowę od Lidera - za wcześnie jeszcze na to. Na pewno obniżyło to stopień zaufania Przywódcy do jego osoby.
Ogarnianie szałasów poszło szybciej niż wszyscy sądzili. Wszystko dzięki spotkaniom grup survivalowych - KicerK śmiał się teraz w duchu ze swojego znajomego, Sebastiana, który zawsze twierdził że to strata czasu i wolał haratać w gałę.
Wstępna grupa poszukiwawcza weszła do lasu. Trzeba czekać.
Wszyscy spisali się tak dobrze, jak tylko pozwoliła na to sytuacja.
Rozpalono ognisko. Dzień chylił się ku końcowi.
Tortuga - 2017-10-20, 00:54
Wszyscy z niecierpliwieniem czekali na Antka i Nadir.
Powrócili oni wraz z nadejściem wieczoru. Nie znaleźli oni niestety żadnej wody.
Antek coś marudził, że przy białym kamieniu trzeba było skręcić w drugą stronę.
Cała grupa zebrała się wokół ogniska. Wzrok wszystkich skupił się na pilocie.
W końcu Słownik nie wytrzymał napięcia i zadał pytanie, które kołatało się w głowach wszystkich:
"No co się kurwa stało? I gdzie jesteśmy?"
- Nie mam dobrych wieści - smutnym głosem odrzekł pilot - ale niestety wszystko poszło tak źle jak tylko mogło. Najpierw opowiem na drugie pytanie: chuj wie. Mocno zboczyliśmy z kursu, prawdopodobnie nie latają na nami ŻADNE samoloty. A jeśli już to za wysoko by zobaczyć sygnał SOS - ucichł na chwilę - A co się właściwie stało? Pewnie większość z was się domyśla - padliśmy ofiarą zamachu terrorystycznego.
Rozbitkowie zaczęli szeptać między sobą, a icy kontynuował:
- Zamachowcem był drugi pilot. Nowy, świeżak. Jego pierwszy lot miał to być. Jak on się nazywał... V - r, V - r...? Mniejsza z tym. Tuż po starcie ogłuszył mnie, związał i przejął stery. Kiedy się ocknąłem, byłem zakneblowany. Jedna ze stewardess już nie żyła. Nie ta co krzyczała po rozbiciu, inna. Wtedy wyjawił mi kim naprawdę jest. To był... To był członek EveningAndrews - wykrztusił to z siebie pilot.
Wśród grupy podniosła się wrzawa.
- To nie jest czasem ta eksternistyczna grupa związana z sektą Nocnego Marka? - zapytała Ala.
- Tak - odparła Sandra - te szumowiny ostatnio są coraz bardziej aktywne!
- W ogóle te ich postulaty są bez sensu - zakrzyknął ZSK - Wstrzymać cały ruch morski, lotniczy i kołowy między 5 rano a 23 bo jakieś tam ich bóstwo śpi? BULLSHIT!
- SPOKÓJ! - zarządził Śmieszek - dajmy icemu kontynuować.
- Dziękuję. - odrzekł icy - Będę się streszczał. Tuż przed detonacją bomby zdjął mi knebel. Pewnie chciał słyszeć mój krzyk, potwór. Po czym wyskoczył z samolotu na spadochronie. Dekompresja związana z otwartymi drzwiami + wybuch... Cóż, cud że żyjemy. Reszta pasażerów nie miała takiego szczęścia...
(Moris aż wzdrygnął się na wspomnienie - przez chwilę zamiast ratować rannych niósł trupa. Z połową czaszki.)
- Cóż, najważniejsze, że żyjemy - odrzekł Davos - co teraz?
- Teraz, przeglądamy zapasy i idziemy spać - odrzekł Lider - co my tu mamy... 10 apteczek... stary akordeon... Mackers, to chyba Twoje? - Mackers wstał z uśmiechem i go wziął. Niestety był lekko dziurawy. Będzie musiał go naprawić.
- Co dalej - mruczał Śmieszek - Jedzenie - po podzieleniu na 14 równych porcji powinno starczyć na jakieś 3 dni... Woda, jakie 56 butelek... wow, sporo, mieliśmy szczęście! Ale z drugiej strony grupa jest duża...
- Tylko tyle? - wtrącił icy - dałbym głowę że było ich dużo więcej przed startem...
- To poszukamy - burknął Śmieszek - co tutaj, śmieć, śmieć... o, radio! Popsute, ale jest. Trzeba będzie je jakoś naprawić - Moris na te słowa podniósł głowę, ale nie miał siły nic powiedzieć.
No dobra, ludzie, jutro trzeba koniecznie znaleźć zapasy - odrzekł Lider.
Tortuga - 2017-10-20, 18:29
Noc przebiegła spokojnie, nikt nie umarł.
Rano wszyscy wstali wypoczęci. Wszyscy oprócz Davosa, który cały czas ziewał. Jakby było tego mało upadł i sobie głupią dłoń rozwalił. Bandażował ją w atmosferze heheszków ze strony współtowarzyszy niedoli.
Lider grupy, po konsultacji z KicerKiem, zarządził wyprawę - poszukiwanie wody pitnej.
Ktoś jednak musiał zostać z rannymi. Zgłosił się Moris, argumentując że w międzyczasie będzie próbował naprawić radio.
Śmieszek zarządził, że z rannymi zostaje on i Ala.
Wszyscy szykowali się na wyprawę...
Tortuga - 2017-10-25, 13:29
Przygotowania do wyprawy szły powoli.
Moris zdążył nawet w tym czasie naprawić radio, więc dołączył do jednej z grup.
Podzieliliście się na trzy grupy:
Grupa 1 - Ascara, Davos, Śmieszek, Antek
Grupa 2 - Moris, Lilith, Słownik, KicerK
Grupa 3 - macbed, Mackers, Nadir
Grupa 1 w trakcie poszukiwań wody odnalazła stado ptaków. Udało im się jednak upolować tylko jednego. Idąc dalszą drogą mieli nieszczęśliwy wypadek z błotem. Poirytowani i poranieni wrócili na plażę.
Grupa 2 trafiła na wielkie bagno. Postanowili się nie przeprawiać. Kawałek dalej natrafili na stado dzików i polanę z jagodami. Udało im się upolować dzika. Niestety jagody były trujące.
Grupa 3 jako jedyna odnalazła wodę, która była w jeziorze w jaskini. Niestety broni jej groźny tyglew. Wrócili po wsparcie.
W trakcie dnia umarła Sandra. Zdecydowaliście się ją pochować.
Tortuga - 2017-10-29, 23:11
[ Dodano: 2017-10-29, 23:10 ]
Do pogrzebania Sandry zgłosił się Moris. Jako że nie ma łopaty zajmie mu to cały dzień.
Przy starciu z tyglewem może przydać się pomoc medyczna. Zabieracie ze sobą Alę. Z Kupą i icym zostaje Antek.
Śmieszek poszedł po zapasy na drogę. COŻ ZA TRAGEDIA! W nocy do magazynu musiało się wedrzeć dzikie zwierzę. Po pobraniu zapasów dla członków drużyny zostaje tylko 5 racji żywnościowych + dzik + ptak oraz 10 butelek wody. Na szczęście z tyglewa będzie dużo mięsa. Jeśli uda się jego upolować. Zabieracie ze sobą także 3 apteczki.
Postanowiliście obmyślić strategię.
Acara zaproponowała broń z blachy, a KicerK oszczepy.
Davos podrapał się po głowie.
- Zdecydowanie lepiej podejść go z dystansu niż atakować z bliska. - powiedział. - Oszczepy to dobry pomysł. Proponuję też nazbierać trochę dużych kamieni, a gdy już podejdziemy do tyglewa, cisnąć w jego stronę wszystkim co mamy. Jeśli zrobimy to jednocześnie, to może jak tyglew oberwie kilkoma kamlotami w łeb i do tego ze wszystkich stron polecą w jego kierunku oszczepy, uda nam się wyjść z tego bez szwanku.
- Mam jeszcze pewien pomysł - dodał po chwili - ale dosyć ryzykowny dla osoby, która wcieli go w życie. Ta osoba będzie musiała wspiąć się na półkę, wejść do jaskini, rzucić kamieniami czy czymkolwiek w stronę tyglewa, a gdy ten się obudzi i wkurzy i zacznie gonić tę osobę, ona ucieknie w stronę półki, poczeka na szarżę zwierza i w ostatniej chwili odskoczy w bok. Przy odrobinie szczęścia tyglew spadnie z półki i nadzieje się na rząd wbitych w ziemię dzid, które od niedawna posiadamy.
Żeby ten plan miał szansę na powodzenie, trzeba by wybrać osobę, która jest z nas wszystkich najszybsza i ma najlepszy refleks. Czyli raczej kogoś młodego i zwinnego.
Nadir stała i słuchała chaotycznych pomysłów rozbitków. Domyślała się, że nic z tego nie wyjdzie. Byli jak dzieci błądzące we mgle. Sytuacja robiła się coraz mniej ciekawa. Szanse na ratunek zmniejszały się z każdym dniem. Na dodatek ktoś ukradł jedzenie i picie. Tylko głupiec by uwierzył, że to była sprawka zwierzęcia. Chyba, żeby nazwać zwierzęciem złodzieja. Tak czy siak, dziewczyna wiedziała już, że jeśli nie zdobędą wody i nie zabiją tyglewa, niedługo umrą. Wszyscy, macbed też. Śmierć randomowych rozbitków nie robiła na niej wrażenia, ale nie mogła pozwolić by macbedowi coś się stało. Musi go chronić za wszelką cenę. Nawet ze cenę swojego życia.
- Mogę robić za przynętę. Potrafię się skradać i całkiem szybko biegam. Mam tylko jeden warunek. Jak wiadomo to bardzo ryzykowne zadanie i mogę nie wyjść z tego żywa dlatego chcę mieć tak jakby ostatnie życzenie... - urwała i spojrzała w stronę siedzącego na kamieniu młodzieńca - Chcę macbeda tylko dla siebie na godzinę. Nie zrobię mu krzywdy, ale ma spełnić moje zachcianki. Zgoda?
Spojrzała wyczekująco na wszystkich, zwłaszcza na tego którego dotyczyło jej życzenie.
- W sumie nie macie wyboru. Jak słyszałam nie macie lepszego planu, a potrzebna wam woda, bo przez czyjeś lepkie rączki zapasy topnieją szybciej niż powinny. - zaśmiała się obserwując reakcję towarzyszy.
Śmieszek odparł - "Nie sądzę abyśmy mieli w takiej kwestii cokolwiek do powiedzenia. Macbed jest wolną osobą jak każdy z nas. Jeżeli się zgodzi to będzie jego decyzja." - po czym udał się na naradę z Morisem.
Gdy Davos usłyszał propozycję Nadir, roześmiał się.
- To mówisz, że weźmiesz na siebie niebezpieczną rolę przynęty na tyglewa w zamian za godzinę spędzoną z Macbedem, tak? - zapytał wesoło. - No cóż, jeśli o mnie chodzi to jestem gotów na takie poświęcenie. - skwitował, ponownie wybuchając śmiechem.
macbed pod spojrzeniami rozbitków uniósł lekko brwi. Po chwili otworzył swe suche, wąskie usta, a każde słowo jego wybrzmiało niczym prastary dzwon w gorzowskiej katedrze. Dzwon, który po trafieniu piorunem milczał przez stulecia, by w końcu zostać przebudzonym, aby w krytycznej sytuacji wydać z siebie potężny, rozpaczliwy jęk - Jeśli ona ma się poświęcić, to ja też mogę. Zgadzam się.
Gy tylko Nadir to usłyszała, oczy jej się zaświeciły. Jednym ruchem zrzuciła z siebie resztki pociętego swetra zostając w samej sukience. Zmysłowo kołysząc biodrami wolnym krokiem podeszła do macbeda i złapała go za rękę. Tylko ty i ja szepnęła kokietująco trzepocząc rzęsami. Zaczęła go ciągnąc w stronę szałasu.
Niestety zamiast nastrojowej muzyki słychać było tylko szyderczy rechot Davosa.
Chwileczkę! - zakrzyknął nagle Śmieszek, który od pewnej chwili naradzał się z Morisem - Poczekajcie. Mam pewien pomysł na usprawnienie planu. Nadir, dzięki temu na pewno nie zginiesz. Także daj na razie spokój macbedowi Nadir obrzuciła go lodowatym spojrzeniem i idziemy na polowanie. Damy wam chwile dla siebie PO polowaniu. Nawet dłużej niż godzinę - wykrzywił się w szyderczym uśmiechu.
Nadir przemyślała to chwilę i puściła przedramię macbeda. Pamiętaj tylko co mi obiecałeś. Przyjdę wieczorem do Twojego szałasu. Jesteśmy sobie przeznaczeni, wiesz o tym dobrze, nie próbuj zaprzeczać. Już zawsze będziemy razem... - szepnęła do niego
Na plaży wciąż było słychać jedynie śmiech Davosa.
Plan Śmieszka polegał na zrobieniu płonących włóczni. Wykorzystaliście do tego strzępy ubrań z walizek z luku bagażowego (szkoda że nie pomyśleliście o rozebraniu martwych współpasażerów. W sumie to gdzie oni się podziali? Zastanowią się nad tym później.
Grupa udała się do dżungli, odprowadzani wzrokiem przez Kupę, icego i Antka. Moris w tym czasie zaczął już kopać grób dla Sandry.
Gdy dotarliście do jaskini skierowaliście się pod półkę skalną. Na dole umieściliście zaostrzone pale. Na razie nie podpalaliście włóczni. Możecie to zrobić w każdej chwili, od pochodni, które zrobiliście i zapaliliście jeszcze na plaży. Kierowaliście się w takie miejsce, by Nadir była widoczna dla tyglewa. Mieliście zamiar obrzucić go płonącymi oszczepami z ukrycia, widoczna miała być jedynie Nadir, by tyglew skupił się tylko na niej. Pale pod drugim wejściem były tylko na wszelki wypadek.
Staraliście się go podejść po cichu. Nagle Słownik, który szedł przodem i pierwszy zobaczył jezioro zakrzyknął - Kurwa, nie ma go!
Zaczęliście nerwowo się rozglądać.
Nagle z ciemności wyskoczył przyczajony tyglew i rzucił się na najbliższą osobę - na Ascarę. Ta jakiś cudem odepchnęła tyglwa jakimś dziwnym ruchem prosto z filmów o sztukach walki. Tyglew był jednak trunym przeciwnikiem. I o wiele cięższym od Ascary. Tyglew nie uleciał daleko, był raczej tylko bardziej zdziwiony niż raniony. W przeciwieństwie do Ascary, której noga była rozorana pazurami aż do mięsa, a twarz... Lepiej o niej nie mówić. Jeśli przeżyje i ucieknie z wyspy bez plastyki te rany nie zejdą.
Tyglew miał się już rzucić na nią z powrotem, ale zaczęliście obrzucać go płonącymi włóczniami. W ogólnym chaosie tyglew skierował się w stronę przeciwną do ostrzału. Ruszył w stronę wyjścia. Po drodze jednak zauważył Nadir. Wyczuł że jest nieuzbrojona. Dziewczyna ratowała się ucieczką do wyjścia. Na jej szczęście tyglew był mocno ranny. Na półce skalnej czekali, z włóczniami, Ala i Davos. Byli ubezpieczeniem, w razie niepowodzenia mieli pchnąć tyglewa w pułapkę.
Nadir wyskoczyła na półkę skalną, tuż za nią tyglew. Uderzył ją swoją łapą z taką siłą, że aż uderzyła w ścianę jaskini, tuż za Davosem.
Ala i Davos skierowali w jego stronę włócznie, ale wiedzieli, że to nic nie da. Plan byłby dobry, gdy wziąć tyglewa od tyłu z zaskoczenia. We frontalnej walce nie mieli szans.
- POMÓŻCIE NAM! WYCOFUJEMY SIĘ DO JASKINI! - krzyknęła w grotę Ala.
- O nie, nie mogę teraz umrzeć! Nie w tej chwili! Nie przy takiej obietnicy! - krzyknęła Nadir i resztkami sił, dźwignęła się i runęła swoim ciałem pchnęła Davosa. Ten nie zdołał utrzymać równowagi i przewrócił się prosto na tyglewa. Tyglew akurat szykował się do skoku (z powodu ran wszystko robił wolniej), także był akurat w swojej najmniej stabilnej pozie. Zarówno jego jak i Davosa odrzuciło do tyłu. Prosto na krawędź skarpy. Oboje spadli na zaostrzone pale ginąc na miejscu.
Całą grupa, oprócz rannej Ascary, wybiegła na półkę skalną. Nadir słabym głosem powiedziała macbed... chyba musimy przełożyć to na później... - po czym zemdlała.
"Szkoda, że zginął. Naprawdę. Ale teraz przynajmniej mamy wodę i martwego tyglewa. Zdejmijmy go z tych pali. Davos będzie musiał tu zostać." - stwierdził KicerK. Reszta przyznała mu rację. Trzeba było zostawić ciało Davosa.
Śmieszek widząc zaistniałą sytuację postanowił wszystkich szybko zmobilizować.
„Smierć Davosa jest tragedią dla nas wszystkich ale nasze przeżycie jest teraz ważniejsze niż godny pogrzeb Davosa. Bierzemy tyglewa.”
Teraz zwrócił się do Ali: „Nadir sama zgłosiła się jako przynęta. Znała ryzyko. Najpierw opatrz Ascarę”
„Macbed, po opatrzeniu Nadir będziesz ją niósł. Jej stan jest... jaki jest. Nie chcę aby się pogorszył dlatego Ty będziesz niósł”
„Ja pomogę Ascarze”
„Niech ktoś pozbiera dzidy...”
Postanowiliście zabrać ze sobą tyglewa.
Przynieśliście rannych.
macbed razem z Mackersem nieśli Nadir, Śmieszek i Kicerk Ascarę. Reszta wlokła za sobą zwierzę.
Na plaży oznajmiliście reszcie smutną wieść o śmierci Davosa.
Musicie jeszcze znaleźć stałe źródło pożywienia. Ale jako że macie dużo zwierzyny możecie odwlec to jeden dzień.
Tortuga - 2017-10-29, 23:12
ostanowiliście iść na wzgórze odpalić radio.
Jako że jest więcej rannych, zostaje z nimi doświadczona Ala.
Nie macie już prawie wody! Po zrobieniu prowizorycznych "kanistrów" z blachy samolotu Śmieszek postanowił, że dwie osoby zamiast na wzgórze będą cały dzień nosić wodę. Do tego zadania wyznaczył siebie i Mackersa, jako że oboje byli wciąż lekko ranni (Śmieszek wciąż lekko kulał po wypadku, Mackers nie uleczył jeszcze ran z lądowania, gdyż zbyt się nadwyrężał).
Grupa Kicerk, Słownik, macbed, Lilith, Antek i Moris wyruszyli z radiem na wyprawę.
Na przywódcę wyprawy na wzgórze macbed wyznaczył Kicerka, jako że zdobył on sporą liczbę głosów w ogólnym głosowaniu na lidera. Zabraliście linę, radio, akumulator i w drogę!
Po długim marszu przez nieprzebytą dżunglę dotarliście do naturalnego rozwidlenia. Jedna droga wiodła na polanę, druga na wzgórze. Postanowiliście polanie przyjrzeć się później, może będzie tam jedzenie?
Za pomocą liny dostaliście się na szczyt wzgórza, niestety nie bez problemów - Antek zranił się w rękę.
Moris rozstawił radio i...
Gówno. Nie działa.
Co się kur... - mruknął Moris - czemu to nie działa...
Otworzył tylną klapkę. Na zewnątrz wypadła masa spalonych przewodów.
Gdy tylko pozostali zorientowali się co się dzieje zaczęli się nawzajem przekrzykiwać:
- Umiem, naprawić, tak?
- Kurwa zrobię LUTOWNICĘ! Nic nie może się stać?
- Zmarnowaliśmy cały dzień idąc tutaj i wszystko po nic?!
- Ja pierdolę, to była nasza JEDYNA PEWNA MOŻLIWOŚĆ UCIECZKI!
Moris zaczął się cofać pod naporem krytyki i wkurwienia współtowarzyszy. W pewnym momencie potknął się i...
Od spadnięcia ze wzgórza dzielą go sekundy. W ostatniej chwili złapał się jakiegoś wystającego korzenia.
Postanowiliście oszczędzić Morisa i wciągacie go z powrotem na górę. Był ucieszony jak nigdy! Już myślał, że umrze.
Ubezpieczając się liną schodzicie na dół. Kiecrk bojąc się że zrobią coś Morisowi w drodze postanowił że będą schodzić jako ostatni.
Najpierw Lilith, potem macbed, Słownik i Antek.
Następny był Moris. Kicerk ubezpieczał go trzymając linę ze szczytu.
Kiedy dotarł już na dół (Kicerk) sam zaczął schodzić. Gdy był w 1/3 drogi słychać było cichy trzask. Lina pękła!
Kicerk nie mając żadnego punktu podparcia spadł na dół. Umarł na miejscu.
Załamany macbed zaoferował się, że sam przetransportuje jego ciało na plażę.
Najwidoczniej byli dobrymi znajomymi.
Moris stał ze spuszczoną głową i nic się nie odzywał. Wiedział co myślą inni - Kicerk zginął przez jego wyprawę. W dodatku nic nie osiągnęli.
Jesteście wszyscy mocno wkurwieni i smutni. Doszliście do rozstaju dróg.
Zdecydowaliście się nie marnować dnia.
Postanowiliście, że macbed wróci z ciałem Kiceka na plażę sam, a reszta pójdzie się rozejrzeć, pomimo słabych morale.
|
|
|