Nasze opowiadania - Mańkowe wypociny
Mańka - 2016-08-02, 15:57 Temat postu: Mańkowe wypociny Do założenia wątku skłoniły mnie dwa zdarzenia:
1) Post nr 2000
2) Wypowiedź Jankiela w prywatnej korespondencji (jakby co, uzyskałam zgodę na umieszczenie jej tutaj)
Cytat: | (...)dobrze że zadną pisarka nie jesteś, wyjebałbym twją książke w śmietnik po pol godzinie. za szybko i za bardzo mieszasz, mącisz i przeskakujesz z wątku na wątek.
| * zachowałam oryginalną pisownię
Nie wiem, czy będzie Was interesowało takie elo-melo, jak się nie spodoba, nie będę już więcej pisała
Było to pewnego sobotniego ranka. Mańka włączyła telewizor, żeby się rozbudzić, spojrzała na zegarek. – O kurwa, miałam jechać po Stridera!!! - Szybko się ubrała, umyła, połykając kolejne kęsy chleba z masłem i popędziła do garażu.
Stojąc w korku bębniła nerwowo palcami po kierownicy. Z głośników dolatywało ciężkie dudnienie basów, gdy nagle rozległ się dzwonek telefonu.
- Gdzie jesteś?
- Na światłach stoję, będę za jakieś kilka minut.
Faktycznie było tak, jak mówiła, po paru minutach zajechała na dworcowy parking. Nie zdążyła wysiąść z samochodu, kiedy z budynku wyszedł jej znajomy doktorant z butelką coli w dłoni.
- Cześć Stary, ale się na mnie naczekałeś, co? Przepraszam, twardy sen mam i często nie słyszę budzika.
- Hej, wcale nie, jakoś mi to szybko zleciało. Często muszę gdzieś czekać, a że lubię się sobą zajmować, więc to nie problem.
Mańka zachichotała.
- Coś nie tak powiedziałem?
- Lubię zajmować się sobą… no wiesz, myślałam, że jesteś bardziej pruderyjny – powiedziała, podnosząc brew niczym The Rock.
Strider spojrzał znacząco i westchnął.
- ONI ci do reszty wypiorą mózg, zobaczysz.
- Jacy oni?
- Ty już dobrze wiesz, o kogo mi chodzi.
- Przeeestań, jesteś zazdrosny. Skończyłeś z JotEm, to teraz próbujesz mnie odciągnąć.
- Byłbym zazdrosny, gdy Lasior odpowiedział na Twój komentarz, ale Ty nie masz konta na Joe. Jedźmy już, dobrze?
Po drodze Mania wskazywała na najważniejsze obiekty Jarocina – zobacz, tu masz Spichlerz Polskiego Rocka, zrobili go ze starego młyna, teraz tu jest takie a’la muzeum; a tam, po Twojej prawej stronie będzie pomnik glana, wszyscy festiwalowicze się przy nim fotografują.
W ciągu 40 minut znaleźli się na szczycie wzniesienia.
- Wiesz, Striderku, gdzie jesteśmy?
- Na punkcie widokowym, a co?
- Tys prowda, ale czy wiesz, jak się ta góra nazywa?
- Nie no, skąd mam wiedzieć, to są Twoje okolice przecież.
- To Łysa Góra, ma 161 m n.p.m. i w promieniu 50 km to najwyżej położone miejsce – powiedziała, zataczając palcem krąg. - Przy dobrej pogodzie, takiej jak dzisiaj, widać stąd konińskie zabudowania.
- Serio?
- No tak, skoczę po lornetkę, może uda nam się je zobaczyć.
Po chwili dziewczyna wróciła z lornetką… kanapkami, termosem i dwoma plastikowymi kubeczkami, które odłożyła na drewniany stolik w altanie.
- Tej, faktycznie, widzę osiedlowe bloki i kominy elektrociepłowni.
- Za chwilę pojedziemy do tego kościoła, może będzie proboszcz, to udostępni Ci stare księgi parafialne, rozmawiałam z Dziekanem i powiedział, że nie będzie problemu.
Striderowi powiększyły się źrenice, a gębę wykrzywił grymas zdziwienia.
- Będę miał kolejne materiały do badań… Mańka, jesteś wielka!
- Oj tam, oj tam – zarumieniła się i szybko zmieniła temat. – lepiej coś zjedzmy. Potem możemy jechać do muzeum, śladami Mickiewicza.
- Jasne, wspominałaś, że zatrzymał się u Gorzeńskich.
- Tak, mało tego, chciał się przedostać przez granicę zaborów, tam gdzie Prosna łączy się z Wartą. O, parę kilometrów za tym ceglanym budynkiem, kiedyś tam była cukrownia – powiedziała, pokazując palcem. - Swoją drogą, ciekawa historia się z nią wiąże.
- Dawaj. Wiesz, że lubię takie rzeczy.
- W czasach drugiej wojny był tutaj taki jeden oficer, Niemiec, wyjątkowy skurwiel. Zmuszał wieśniaków i ich dzieci do roboty – albo w cukrowni albo w jego „daczy”, pałacu, który przywłaszczył sobie po dziedzicach. Co ładniejsze dziewczyny gwałcił, a gdy się okazało, że jedna czy druga jest w ciąży, to je zabijał. W końcu grupka chłopów się zbuntowała, napadli go, pobili a potem wrzucili do pieca i spalili żywcem.
- Lol, a co potem było?
- Potem było śledztwo, próbowali znaleźć ciało tamtego, a że chłopi nie chcieli się przyznać, kto i co z nim zrobili, Niemcy chcieli z początku zmasakrować wioskę, ale stwierdzili, że przymusowe roboty będą lepszą karą i w ten sposób powstały gminne baseny.
- Sporo wiesz o swoich okolicach, mogłabyś zrobić jakiś kurs i oprowadzać ludzi, bo nie dość, że tu jest naprawdę pięknie, to jeszcze ciekawe historie się wydarzyły na tym terenie.
- No niby tak, ale sam wiesz, że takich opowieści lubią słuchać tylko pasjonaci historii, tacy jak Ty czy ja. Jesteśmy gatunkiem wymierającym.
- Mańka, dobry marketing to podstawa, przemyśl to. Jak nie znajdziesz roboty w zawodzie, mogłabyś się zająć turystyką. Tak tylko podpowiadam.
Przez cały dzień oboje mieli co robić, zwiedzali kościoły, przeglądali dokumenty, chodzili wąskimi, polnymi ścieżkami, moczyli nogi w Prośnie, a przede wszystkim rozmawiali. Gęby im się zamykały przez cały czas. Mańka wróciła do domu późnym popołudniem, zjadła obiadokolację, owinęła się w koc, aby muchy nie brzęczały jej nad uchem i poszła spać.
***
Obudziła się zbolała w jakimś ciemnym pomieszczeniu. Nad jej głową wisiały pęta kiełbasy, a pod nią samą znajdowały się ziemniaki. Rozejrzała się dookoła, po czym zauważyła beczułki z winem. Sięgnęła po gliniany kubek, odkręciła kran, a za chwilę krwistoczerwony płyn wydobywający się z wnętrza beczki zniknął w jej brzuchu. – Mmmm, jakie słodkie, ale już więcej nie piję, bo jestem głodna i mnie zmuli. Pewnie mają tu więcej gatunków, ale spokojnie, mam czas to wszystkiego popróbuję – pomyślała i nie czekając na specjalne zaproszenie postanowiła sama rozgościć się w spiżarni. Wzięła krótki kozik ze starego, drewnianego stołu, na którym znajdowały się słoiki z różnymi przetworami, i ucięła sobie jedną kiełbasę. Przekroiła ją na pół i stwierdziła, że musi być ze świniobicia, ponieważ flak nie odchodził łatwo od zmielonego mięsa. Człowiek głodny nie wybrzydza – momentalnie przypomniały jej się słowa babci. – Nie wierzę, ta kiełba jest lepiej przyprawiona niż te ze sklepu – Mańka toczyła w myślach monolog, odkrawając sobie kawałki mięsnych wonności i oblizując tłuszcz, który ściekał jej po palcach. Nagle usłyszała łoskot otwieranych drzwi. Jakaś młoda, nastoletnia dziewczyna przyszła z wiklinowym koszykiem zabrać ziemniaki na obiad. Z podwórza rozległo się wołanie:
- Kaśka! Zabierz jeszcze kompoty wiśniowe i kiełbachę, jaśnie pan ma nadjechać!
Kiedy dziewczyna odwróciła głowę, Mańka wyskoczyła spod stołu i kamiennymi schodami wybiegła na zewnątrz. Przed spichlerzem znajdowała się stajnia. Weszła do niej zaciekawiona. Wiele boksów stało pustych, natomiast tuż przy wejściu kilka z nich było zajętych. Podniosła z ziemi marchewkę i podeszła do najładniejszego konia, jakiego w życiu widziała – gniadosza z czarną grzywką, równie czarnym ogonem i ogromnymi oczami. Był największy spośród nich wszystkich. Masz - powiedziała i od razu wyciągnęła rękę, żeby pogładzić go po pysku. Reszta koni musiała być zazdrosna, skoro cała piątka zgodnie zaczęła rżeć.
Usłyszał to pewien niski, kościsty mężczyzna i stanął w drzwiach.
- A co tu panienka robi? Dlaczego panienka jest tak… niestosownie ubrana? Wstyd patrzeć…
- Jak to? Koszulkę mam, spodenki mam, cycków nie widać, dupsko zakryte, o co chodzi?
- Panienka powinna mieć ręce i nogi pozakrywane, poza tym takiej pannie nie przystoi wyrażanie się…
- Co to za miejscowość? – przerwała niecierpliwie dziewczyna. Zaczęła się powoli domyślać, co się stało.
- Wielki Dąb.
- O kurde, musiałam się przenieść w czasie – powiedziała przerzucając wzrok to na konia, to na siwiejącego dziadka. Mężczyzna nabrał głupawego wyrazu twarzy, nie rozumiał, co do niego rzekła.
- Zocha, Zocha! Chodź tu prędko, zobacz, kogo żem zdybał w stajni!
- Czegu? Co? Jak? Antek, dosyć mi dzisiaj dziedziczka nazadowała roboty, a ty mi każesz się włóczyć po stajniach… olaboga! – krzyknęła, upuszczając wiadro z pomyjami. - Toż una wyglundo jak nasza dziedziczka, ino młodsza – dodała półgłosem.
- Jak się nazywają właściciele tego majątku? – spytała Mańka, ale nie doczekała się odpowiedzi.
- Co robimy? - mężczyzna zwrócił się do służącej.
- Do jaśnie pani z nią. Bedzie wiedziała, co robić. A jeszcze lepij byłoby, gdy dziedzic ją zobaczuł. A póki co – obca, znaleźlimy jom w stajni, przybłynda jakoś, w dodatku dziwnie ubrana. Wracaj do roboty i pilnuj, żeby czasami nie uciekła. Idziemy! – dziarska kobieta ruszyła w kierunku młodszej, złapała ją mocno za nadgarstek i zaprowadziła przez dziedziniec do dworku.
- Ała, boli! – krzyknęła już w środku budynku, licząc na to, że ktoś ją usłyszy – puść mnie, ty stara kwoko!
- Jeszcze szacunku nie umi okozać, czekaj, już ja cię nauczę! – zdążyła się zamachnąć, gdy młoda zrobiła unik i warknęła:
- Spróbuj jeszcze raz, to będziesz zbierać żeby z podłogi!
- Nie miałabym czego zbierać – odrzekła Zocha i odsłoniła bezzębną szczękę.
- Co tu się dzieje? – zapytała gniewnie pani domu, wychodząc na korytarz.
- Znaleźlimy te przybłędę w stajni, próbowała ukraść naszego konia, jaśnie pani.
- Przestań kłamać! Podniosłam z ziemi marchewkę, otrzepałam i dałam ją koniowi. Najpierw przyszedł jakiś siwy pan a potem ta stara raszpla i wzięli mnie za złodziejkę, którą nie jestem.
- Taka młoda, a już bezczelna – zasyczała służąca.
- Dosyć! – przerwała im kobieta w długiej, koronkowej sukni. Wyglądała bardzo dostojnie, miała ciemne, długie włosy, uplecione w warkocz i zawinięte wokół głowy, zupełnie jak była premier Ukrainy, upudrowaną twarz, zaróżowione policzki i delikatne dłonie, niezniszczone ciężką pracą. Już po pierwszym kontakcie wzrokowym wiedziała, że przybyszka nie jest zwykłą osobą.
- Jak się panienka nazywa i skąd przybywa?
- Moje nazwisko zapewne nic pani nie powie, jestem Kinga…. znaczy Kunegunda i pochodzę z Wielkopolski.
- Skąd?
- Jakby to powiedzieć… z ziem Wielkiego Księstwa Poznańskiego. Pani, przybyłam tu z przyszłości. W moich czasach to zupełnie normalny, codzienny strój, może nie jakiś ekstrawagancki, ale do chodzenia po domu nadaje się idealnie. – Mańka spojrzała na siebie i na dziedziczkę. Przy takiej damie faktycznie wyglądała jak obdartus – rozpadający się koczek, kilkucentymetrowe odrosty na włosach, czarny T-shirt za duży o 3 rozmiary, spodenki moro do kolan. W dodatku była przepocona i zalatywało od niej stajnią, mimo, że nie przebywała tam długo.
- Zosiu, uszykuj kąpiel i ubrania na zmianę dla tej pani. Sama słyszałaś, że jest z daleka. Potem dopilnujesz, aby zjadła obiad i przyszła do salonu. Wtedy porozmawiamy. A dzieci oddaj Katarzynie.
- Ale ja wcale nie jestem głodna – bąknęła Mania – pozwoliłam sobie odkroić jedną kiełbaskę w spiżarni…
- Mówiłam, że to złodziejka! – przerwała służąca. – Jaśnie Pani zrobi jak uważa, ale ja bym ją zamknęła gdzieś, dopóki Pan nie przyjedzie.
- Zosiu, za dużo sobie pozwalasz. Gdyby faktycznie to była złodziejka, to czy powiedziałaby o jednym pęcie kiełbasy, hem? A teraz zrób to, o co prosiłam. To nasz gość i należy go traktować z szacunkiem.
Odświeżona i najedzona Mania grzecznie zapukała do drzwi salonu. Wyglądała zupełnie inaczej niż przedtem: miała na sobie szarą, gładką suknię do ziemi z białym kołnierzykiem oraz paskiem podkreślającym jej talię i drobne półbuciki. Nie czuła się zbyt dobrze w takim stroju: - Już nie mogę się doczekać, kiedy zrzucę z siebie te łachy i założę coś wygodnego – pomyślała. – A gdybym jeszcze musiała jakiś gorset zakładać czy chuj wie co, to bym się zaczęła drzeć!
- Proszę wejść! – odezwała się pani domu, a kiedy dziewczę przekroczyło próg salonu, wskazała na krzesło. Obok niej siedziała staruszka w czarnej sukni z białym kołnierzykiem i rękawami wykończonymi koronką. Miała na nosie binokle i dziergała coś na drutach.
- Mamo, odłóż to, proszę, mamy gościa! – zwróciła się do niej po niemiecku.
- Ja jej tu nie zapraszałam – odpowiedziała, posyłając jej gniewne spojrzenie i wracając do robótek.
- Czy może mi pani przypomnieć swoją godność?
- Jestem Kunegunda Grigorijewna z Wielkiego Księstwa Poznańskiego.
- Ach, zapomniałam się przedstawić – nazywam się Elżbieta von Falkenhorst, a to moja teściowa.
Wszystko się momentalnie wyjaśniło w głowie Mańki. Trafiła do domu swoich pradziadków na Kujawach. Przez całe życie usłyszała o nich tylko kilka razy, potem, powodowana ciekawością, zaczęła przeglądać internetowe archiwa, próbując znaleźć swoje korzenie i rozrysować drzewo genealogiczne. O tak, w jej żyłach płynęła krew niemieckiej szlachty ziemiańskiej. Pozostało tylko jedno zadanie – sprawić, by te kobiety uwierzyły jej opowieściom.
Davos - 2016-08-02, 17:56
Fajne A te niemieckie ziemiańskie korzenie to faktycznie prawda czy wymyśliłaś to na potrzeby historii?
Tak btw: "Wielkopolska" to nazwa używana od wieków więc Twoja prababka powinna ją kojarzyć
Mańka - 2016-08-02, 17:59
Prawda, imiona zostawiłam takie, jakie były, natomiast nazwisko nieco zmieniłam. W każdym razie podobnie brzmi.
[ Dodano: 2016-08-02, 19:00 ]
Zresztą i tak tu jest parę niedociągnięć
Moris299 - 2016-08-26, 00:01
Przeczytałem
Fajne. IMO nie jest wcale jakoś namieszane czy coś
Dobrze się czytało
macbed - 2021-08-17, 20:09
xD
|
|
|