To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Mistrzowie.org Forum Oficjalne
forum zrzeszające użytkowników serwisu mistrzowie.org

Nasze opowiadania - Nie uwierzycie ale ja za to kiedyś nawet wygrałem piniondze!

JankielKindybalista85 - 2016-02-10, 20:22
Temat postu: Nie uwierzycie ale ja za to kiedyś nawet wygrałem piniondze!
„PODWYKONAWCA”

Istnieją cztery poziomy uniknięcia kary za popełnioną zbrodnię. Poziom pierwszy: Bernardo Provenzano. Policja ma niepodważalne dowody by cię aresztować ale udało ci się uciec i – mniej lub bardziej zręcznie – ukrywasz się przed organami ścigania. Brzmi nieźle? A skąd! Do dupy z czymś takim! Ciągła konspiracja, ciągłe zmienianie wyglądu i adresów. Całe życie oglądania się przez ramię. Całe życie w strachu! Provenzano był wielkim bossem Cosa Nostry. I co z tego? Na co mu złowieszcza władza nad mafią, na co mu te miliony, ten cały majątek, skoro w końcu i tak wyciągnęli go z jakiejś szopy na zadupiu. Jak szczura! Ja podziękuję!

Mrok bocznej, wąskiej uliczki niechętnie ustąpił przed bladym snopem światła reflektorów długo oczekiwanego samochodu. Czarny Mercedes W221 majestatycznie wtoczył się na podjazd. To był jedyny przejaw zamiłowania Obiektu do luksusu. Poza tym jakby wygasło w nim pragnienie dóbr doczesnych. Mieszkał w starym, niedużym domku odziedziczonym po niedawno zmarłej matce. Dom i działka były przytulne i dobrze utrzymane, ale bez jakichkolwiek oznak zamożności, co wyróżniało posesję z otaczających ją nowobogackich willi i pałacyków Konstancina.

Obiekt otworzył pilotem bramę wjazdową i wrota garażu, zaparkował samochód, wszystko starannie zamknął, po czym ruszył do drzwi wejściowych. Z kamery numer jeden umieszczonej w karmniku dla ptaków wiszącym na gałęzi brzozy rosnącej tuż obok wjazdu nie zobaczę już nic interesującego. Przełączam na czwórkę ukrytą w fikuśnym żyrandolu w głównym holu domu.

Poziom drugi: Zodiak. Policja ma jakieś poszlaki, ale nijak nie potrafi ich dopasować do konkretnego podejrzanego. Dochodzenie tkwi więc w martwym punkcie, aż wreszcie spakowane w tekturowe pudła akta umorzonej sprawy lądują w jakimś zakurzonym, piwnicznym archiwum. W końcu nadchodzi przedawnienie i efekt pracy policyjnych mróweczek idzie na przemiał. I to już jest nieźle. Możesz prowadzić normalne życie szanowanego obywatela bez całej tej męczącej konspiracji z wariantu pierwszego. Technika jednak idzie do przodu i chociaż CSI to pic na wodę, to rodzime Archiwum X z Krakowa co jakiś czas notuje spektakularny sukces. Bo ktoś sypnął na łożu śmierci. Bo wiosenne roztopy odkryły gdzieś ludzki szkielet. Bo dzięki postępowi technologicznemu po latach udało się zdobyć próbkę DNA z zabezpieczonego na miejscu zdarzenia włosa. I nagle, bladym świtem, puka ci do mieszkania brygada szturmowa i wywleka, ubranego tylko w obciachowe slipy, prosto do suki. Żona i dzieci, które zapewne już masz, płaczą i patrzą na to wszystko z przestrachem a twoje życie wali się w gruzy z powodu czegoś, co zrobiłeś tak dawno, że już zdążyłeś o tym zapomnieć. Zodiak, jeśli w ogóle jeszcze żyje, też może się tak kiedyś zdziwić. Święty Dyzmo, Dobry Łotrze! Spraw, żebym ja się nie zdziwił!

Jeden z suszonych kwiatów, których wiązanka wisiała w kuchni nad lodówką, musiał się przesunąć bo coś zasłania prawie połowę pola widzenia ukrytej w zielsku piątki. Na szczęście szóstka, wciśniętą klasycznie za kratkę wentylacyjną obok okapu, działa bez zarzutu. Obiekt robi sobie kawę. Płaska łyżeczka rozpuszczalnej zalana w połowie wodą, w połowie mlekiem, dwie łyżeczki cukru. Jak zawsze. Rutyna. Przez trzy miesiące obserwacji sto razy widziałem jak robi tę lurę i nadal nie rozumiem jak on może uważać to coś za kawę. Odwrócił się z kubkiem by usiąść przy stole i przez chwilę omiótł wzrokiem okap. Na początku kariery zawsze w takich momentach wpadałem w panikę, że Obiekt właśnie odkrył, że jest inwigilowany. Bzdura! Dla zdecydowanej większości ludzi, również tych ze świecznika, pomysł, że mogliby być śledzeni jest tak absurdalny, że nawet gdyby kamera spadła im z sufitu prosto na łeb to pomyśleliby, że obluzował się kawałek lampy. Jeśli nie mają podejrzeń, że ktoś może ich śledzić to tylko wyjątkowy pech lub nieudolność mogą spowodować twoją dekonspirację. W każdym razie teraz uwielbiam takie spojrzenia. W twarzy osoby nieświadomej tego, że jest obserwowana można czytać jak z książki – jak na dłoni widać wszystkie emocje i troski.

A Obiekt jest wściekły. Wściekły i załamany. Najwidoczniej dzisiejsza randka z kandydatką na trzecią żonę nie poszła najlepiej. Zdjęcia, które zrobiłem miesiąc temu, a które dziś rano krasnoludki podrzuciły na jej biurko, musiały wywrzeć pożądane wrażenie. Pani kustosz uznała zapewne, że jest już za stara na to, żeby tolerować fakt, że jej mężczyzna rżnie jakąś blond małolatę w wynajmowanej w centrum kawalerce. Byle kura domowa mogłaby przymknąć oko na zdrady poważanego i zamożnego partnera, ale kobieta sukcesu, sama mająca forsy jak lodu, nie odpuści. I bardzo dobrze! Wszystko zgodnie z planem.

Poziom trzeci: Henryk Kwinto. Nie tylko, że udaje ci się nie zostawić jakichkolwiek wskazujących na ciebie śladów, to jeszcze aranżujesz okoliczności przestępstwa tak, że oskarżony i skazany za jego popełnienie zostaje ktoś zupełnie inny. Jeśli coś takiego się uda to już jest majstersztyk. Możesz powiedzieć sobie w myślach: „Mistrz Yoda z ciebie dumny byłby!” Ucho od śledzia panie bankierze!

Dobra! Dość słodkiego pierdolenia! Skup się! Obiekt już myje kubek. A to znaczy, że zaraz pójdzie prościutko do łazienki by wziąć prysznic. Doookładnie tak! Nawet nie muszę przełączać za nim widoku z kamer. Pora wziąć się do roboty!

Wyłączam sprzęt. Monitory powoli gasną i wewnątrz mojego, przerobionego na wóz szpiegowski Ducato zaraz zapanują egipskie ciemności. Patrzę na korkową tablicę, którą zawiesiłem na ścianie. Oprócz różnych materiałów na temat Obiektu przyczepiłem do niej mój Amulet. Zawsze mam go przy sobie gdy pracuję. Zdjęcie przedstawia sławną scenę: sfotografowany od strony pleców Jack Ruby strzela do Lee Harveya Oswalda. Ubrany w czarny sweter Oswald z grymasem bólu na twarzy krzyżuje ręce w geście obronnym. Zaraz umrze. Ku przestrodze dla mnie i wszystkich takich jak ja. Uważam, że każdy, kto przyjmuje jakiekolwiek zlecenie od jakiegokolwiek rządu powinien pamiętać o Lee Harveyu Oswaldzie! Trzymaj się Lee! Nie skończę tak, jak Ty! Jestem gotowy!

Zakładam plecak i uchylam zasłonkę na oknie w tylnych drzwiach auta. Na ulicy czysto. Wychodzę, wyciągam rower, przypinam go kłodką do ogrodzenia, przy którym parkuję i zamykam furgon na klucz. Do właściwego domu mam sto pięćdziesiąt metrów. Niespiesznie ruszam w tamtą stronę – Obiekt bierze prysznic co najmniej dwadzieścia minut, głośno przy tym śpiewając. Oczywiście okropnie fałszuje, jak każdy kąpielowy Pavarotti. Ciekawe co zaśpiewa w takim dniu?

Skupiam się ostatecznie. Od tej chwili żadnych zbędnych myśli! Jestem już przy nieobjętym światłem latarni skraju posesji Obiektu. Na ulicy nadal nikogo. Zarzucam na ogrodzenie przytroczony do plecaka koc i przeskakuję na druga stronę. Zwijam koc. Pod wieloma względami to jest moje najłatwiejsze zlecenie. Dość odludna o tej porze ulica, żadnych alarmów, żadnym krwiożerczych brytanów za ogrodzeniem. Ba! Samo ogrodzenie to najzwyklejsza zielona siatka. W dodatku porośnięta chmielem więc w tym momencie jestem już niewidoczny dla ewentualnych przechodniów. Obiekt nie zmienił na działce praktycznie nic. Jak mieszkała jego uboga matka, tak mieszka on. I świetnie! Zdejmuję kask rowerowy i chowam go do plecaka. Wyciągam z niego i zakładam na oczy wielkie, największe jakie mieli w sklepie, gogle pływackie.

Szybko przebiegam przez ogród i docieram do tylnego wejścia. Otwieram drzwi kluczem, który, tak samo zresztą jak wszystkie inne, wykradłem Obiektowi i dorobiłem swój egzemplarz na samym początku pracy. Cicho zamykam drzwi.

Stoję na parterze na środku głównego holu. Po prawej ręce mam kuchnię, po lewej gabinet, przed sobą główne wejście, za sobą – pod schodami, po lewej – drzwi do piwnicy. Łazienka jest na piętrze. Cicho skradam się po skrzypiących stopniach. To trudne w takich butach, ale okazuje się, że niepotrzebne – już tutaj słyszę udające śpiew krzyki Obiektu. Nie usłyszy mnie nawet gdy będę stał tuż za zasłoną prysznica!

Jestem na górze. Po prawej sypialnia. Po lewej łazienka. Idę w lewo wzdłuż gustownej drewnianej balustradki. Dłonią w czarnej, skórzanej rękawiczce naciskam klamkę i bezszelestnie wchodzę do środka. Pomieszczenie jest kompletnie zaparowane. Nie widzę swojego odbicia w lustrze i muszę przetrzeć gogle wierzchem dłoni. Szum wody zlewa się z głosem Obiektu:
- Po dobrej WÓDZIE jestem lepszy w DŻUDZIE! Ja jestem KING BRUS LI KARATE MISTRZ! – ryczy.
Więc tak po kiepskim dniu pociesza się stary macho! Tłumię atak śmiechu.
Odsuwam zasłonę prysznicową. „Brus Li kara… co?!” – przerywa zaskoczony Obiekt. Nie dając mu szansy na jakąkolwiek reakcję lewą dłonią chwytam go za kark, drugą przystawiam do prawego policzka i gwałtownym szarpnięciem w ułamku sekundy wykręcam jego głowę, łamiąc obrotnik. Tak jak dawno temu uczyli mnie w Gromie. Głośny trzask kości, gałki oczne uciekają pod powieki. Ciało natychmiast wiotczeje. Obiekt jest, czy też raczej był sześćdziesięciotrzyletnim, wziętym i znanym w środowisku prawnikiem. Często zapraszano go do telewizyjnej gadaniny jako eksperta. Profesor nadzwyczajny, wykładowca prawa konstytucyjnego i autor kilku książek. Były poseł, były przewodniczący sejmowej komisji do spraw służb specjalnych i wiceminister sprawiedliwości w rządzie poprzedniej ekipy. Teraz już tylko trup. Nie wiem czemu musiał zginąć i nie interesuje mnie to. Ważne, że wiedzieli zleceniodawcy.

Nie tracę czasu. Zakręcam wodę i wycieram ciało do sucha. Z kosza na brudy wyciągam noszone dziś przez Obiekt koszulę, krawat i bieliznę. Z szafy stojącej w sypialni przynoszę odwieszony przez niego dzisiejszy garnitur oraz buty. Ubieram ciało. Kto tego nie robił, nie ma pojęcia jaka to mordęga! Mam wprawę więc się udaje. Obiekt nie musi być wymuskany, jakby właśnie szedł do opery. Może być ciut rozchełstany. Jak każdy wisielec.

Wywlekam ciało na korytarz. Doprowadzam do porządku łazienkę. Z plecaka wyjmuję sznur. Najzwyklejszy, biały, dostępny w każdym markecie, więc nie do wytropienia. Idealnie wymierzone do wagi ciała oraz wysokości holu sto osiemdziesiąt pięć centymetrów spadku. Jeden koniec przywiązuję do balustrady, z drugiego robię stryczek, który zakładam zwłokom tuż pod żuchwą. Dociskam. Podnoszę ważące – według danych z przedwczoraj – siedemdziesiąt siedem kilogramów ciało i ostrożnie przekładam jego nogi przez poręcz balustrady. Kolejna upierdliwa zabawa ze zwiotczałą kukłą! No, ale później, jak zesztywnieje, jest jeszcze trudniej.

Spycham zwłoki. Balustrada wytrzymała, sznur w porządku. Słychać trzask pękania kolejnych kręgów szyjnych. To dobrze. Ewentualne udowodnienie udziału osób trzecich będzie jeszcze trudniejsze. Nie czekając aż ciało przestanie dyndać zabieram się do demontażu kamer.

Gdy wszystkie są już w plecaku, owijam je w zasłonę prysznicową. Jest taka sama, jak ta w łazience Obiektu. Kupiłem ją by być przygotowanym na ukrycie śladów ewentualnej szamotaniny. Nie doszło do niej, ale trzeba starać się myśleć o wszystkim! Schodzę na dół. Niestety nie udało się spreparować listu pożegnalnego. Obiekt nie znosił pisać na komputerze więc wydruk byłby niewiarygodny, zaś na podrabianie charakteru pisma zleceniodawcy się nie zdecydowali. Zapewne uznano, że zakończenie trwającego niemal rok związku będzie dla mężczyzny wkraczającego w wiek emerytalny wystarczającym motywem odebrania sobie życia. Cóż, to już nie mój problem. Moja robota skończona. Wychodzę tylnymi drzwiami.

I to jest właśnie poziom czwarty: Seryjny Samobójca. To ja. Popełniam zbrodnię w taki sposób by nie została uznana za zbrodnię. Skoro nie ma przestępstwa to nie ma sprawcy. A skoro nie ma sprawcy… Ha! I to właśnie jest moja praca. Pozoruję wypadek bądź samobójstwo. Albo porwanie zakończone takim pozbyciem się zwłok, że ofiara na zawsze będzie figurować w rejestrze osób zaginionych. Zależy czego życzy sobie zleceniodawca. Ale nigdy popełnione przeze mnie zabójstwo nie zostało zidentyfikowane jako zbrodnia! I owszem, przed samym sobą jestem z tego faktu dumny! Mistrz Yoda mi skoczyć może!

Zabieram cztery kamery umieszczone wokół domu. Chowam do plecaka gogle a zakładam rowerowy kask. Widząc, że na ulicy wciąż nikogo nie ma bezczelnie opuszczam posesję przez bramkę wejściową i spokojnym krokiem ruszam w stronę furgonetki. Gdy jestem przy niej, widzę, że z przeciwka ktoś nadchodzi. Kucam więc przy rowerze, który tam zostawiłem, wyciągam z plecaka klucz dynamometryczny, drapię się w głowę i z zatroskaną miną opukuję tylne przerzutki. Przechodzący mężczyzna niedbale mi się przygląda. Za chwilę zapomni, że mnie widział. A jeśli nawet nie zapomni to policji nic nie pomoże zeznanie o rowerzyście, który w piątek o dwudziestej drugiej naprawiał tu rower. Zwłaszcza, że nikt tego rowerzysty więcej nie zobaczy, bo, gdy tamten znika za zakrętem, natychmiast otwieram tylne drzwi samochodu i pakuję się z jednośladem do środka. Zadanie niemal skończone!

Kamuflaż cyklisty to świetna sprawa dla kogoś, kto nie pracuje w tłumnym centrum miasta. Myli tropy na wypadek bycia zauważonym a syntetyczne rowerowe getry i bluza ułatwiają ruchy i do minimum zmniejszają szansę pozostawienia gdzieś włókien z odzieży. Buty to inna sprawa: gdy pierwszy raz włamuję się do domu Obiektu zawsze sprawdzam jakie obuwie ma w swojej szafie. Wybieram to najmniej rzucające się w oczy i potem kupuję właśnie taką parę. Dziś mam na sobie skórzane, eleganckie mokasyny bo pan mecenas innych nie uznawał. Rozmiar buta również dobieram zgodnie z rozmiarem stopy Obiektu. Na szczęście noszę czterdzieści dwa więc nie zdarzyło mi się jeszcze iść na akcję w za małym obuwiu. Dzięki takiej sztuczce nawet jeśli pozostawię na miejscu zdarzenia ślady stóp to policja szybko zidentyfikuje je jako zrobione przez samą ofiarę i porzuci ten trop. Muszę tylko wymyślić coś zamiast tych durnych gogli. Przed każdą wizytą w miejscu zamieszkania Obiektu by uniknąć gubienia próbek DNA golę na łyso całe ciało. Całe! Włącznie z odbytem! Ale brwi i rzęs przecież nie ogolę. Facet bez brwi na ulicy zwraca na siebie uwagę bardziej niż facet trzymający w ręku zakrwawioną maczetę. Stąd te wielkie gogle. Niestety nieco ograniczają pole widzenia i zaburzają ocenę odległości a to może mnie kiedyś kosztować życie, lub schwytanie. Nie każdy Obiekt jest tak bezwolny w obliczu śmierci jak ten dzisiaj.

Ale póki co jestem z siebie zadowolony! Kolejne sprawnie zrealizowane zlecenie. Nie zostawiłem żadnych włókien, włosów, odcisków palców. Za wszystkie zakupy płaciłem gotówką. Furgonetka zawsze stanowi jakiś trop ale to białe Ducato w dobrym stanie. U nas są ich tysiące więc mało kto ją zapamięta. Poza tym mam lewe blachy. Odciski opon to też nie kłopot. Mam na wymianę kilka świeżo kupionych kompletów a ten użyty na akcji natychmiast spalę. Nie złapią mnie. Nie złapią!

Już przebrany, siedząc za kierownicą, z telefonu na kartę puszczam bita na specjalny numer podany przez zleceniodawcę, po czym natychmiast rozkładam aparat na części pierwsze. Wyrzucę je po drodze. I to już koniec! Przekręcam kluczyk w stacyjce i jadę do swojej dziupli w Kampinosie. Wyspać się, potem dwa dni na usunięcie wszelkich śladów a potem urlop i czekanie na kolejne zlecenie. Konto w banku pęcznieje. Jeszcze może trzy lata i znikam. Szukajcie wiatru w polu wszystkie policje świata!

...

W mieszkaniu panował nieopisany bałagan. Zawartość wszystkich półek, szaf i szuflad została wyrzucona na środek salonu. Niektóre meble przewrócono, inne połamano. W kilku miejscach zerwano parkiet z podłogi i wykuto dziury w ścianach. Przy drzwiach wejściowych twarzą do ziemi leżało ciało mężczyzny. Denat miał na szyi głęboką, siną szramę. Obok drugi człowiek pomagał trzeciemu podnieść się z kolan.
- Nic Ci nie jest? – zapytał.
- Nie, nic. W porządku. Trochę mi tylko łokciem obił nery. Twardziel był z niego. Sam nie dałbym mu rady, chociaż go zaskoczyłem! Dobrze, że przywaliłeś mu w splot słoneczny. A ta garota to gówno, nie broń! Nie ma nigdzie mojej krwi?
- Nie. Ani na ścianie – tam gdzie się rzucił z tobą na plecach – ani na jego ubraniu. Znikąd nie krwawisz.
- No to jest po robocie. Właściciel posesji przyłapał włamywaczy podczas plądrowania swojego domu, a ci go udusili. Morderstwo podczas napadu rabunkowego. Dziękuję, dobranoc! Ja wracam naszym autem do Firmy a ty zutylizuj jego furgon.
- Szkoda go trochę, nie?
- No. Trochę szkoda. Był dobry. Jebany Szurkowski!
- Właśnie! Skąd taka ksywa?
- Bo zawsze brał na akcję rower. – odparł ten od garoty.
- Że co?!
- Nieważne. Już go nie ma! Był świetny, ale wiedział za dużo! A że nie był bezpośrednio od nas, to musiał przejść na emeryturę. Cześć pieśni. Idziemy!
Ten drugi stanął w progu i ostatni raz przyjrzał się zwłokom.
- Wiesz co? To jednak jest prawda, że pracodawcy dymają pracowników jak chcą.
- Co zrobisz? Taki kraj. – westchnął ten od garoty, po czym zamknął za sobą drzwi.

bartek82r - 2016-02-11, 12:01

:galy:

Świetne!!

:clap: :clap: :clap:

Antybristler - 2016-02-11, 12:28

No przeczytałem. Żółwiowe.
Ile wygrałeś? :D

Zaknafein - 2016-02-11, 12:30

:piwo:
Mackers - 2016-02-11, 13:22

Właśnie przeczytałem, bardzo ciekawe opowiadanie :git:
JankielKindybalista85 - 2016-02-11, 13:33

Tysiaka wygrałem.
bartek82r - 2016-02-11, 15:54

A co to był za konkurs?
JankielKindybalista85 - 2016-02-11, 17:43

Na opowiadanie spiskowe/political fiction o długości max 10str zestandaryzowanego maszynopisu. Byłem kurwa drugi.
macbed - 2016-02-11, 17:46


Co zrobiłeś z ciałem?

JankielKindybalista85 - 2016-02-11, 17:47

Przeczytaj to się dowiesz.
macbed - 2016-02-11, 17:48


Okej.

Davos - 2016-02-11, 23:15

:clap:


Bardzo fajnie się czytało :) Chociaż gdy już napisałeś, kim była ofiara i że było na nią zlecenie, domyśliłem się, że zaraz będzie upozorowane samobójstwo przez powieszenie.
Ale wszystko wymyślone i opisane świetnie :git: No i ciekawa końcówka :)

monjiczq - 2016-02-12, 03:25

Przeczytam pozniej


Jak mi przypomnisz

Marcin55522 - 2016-02-12, 08:07

^
bartek82r - 2016-02-12, 09:04

Przypominam Wam :PP
Zaknafein - 2016-02-12, 11:50

czytajcie
Moris299 - 2016-02-13, 23:59

mi przypomnijcie jutro
Antybristler - 2016-02-14, 00:08

Przypominam.
Slayer - 2016-02-14, 00:44

Świetny styl, dobrze się czytało. :git:
JankielKindybalista85 - 2016-02-14, 00:51

Slayer napisał/a:
Świetny styl :git:

Nom, podobno jakiś mam. Jak zamknąłem jedno konto na mistrzach a potem otworzyłem drugie to sie na forum po kilku komentarzach na głównej zorientowali że to ja. Praktycznie od razu. Do dziś nie wiem jak to zrobili, widocznie wyrażam się aż tak charakterystycznie.

Dziękuję wszystkim którzy przeczytali. Mam nadzieję że odgadliście prosty morał tej historii: jebać umowę-zlecenie! :haha:



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group